środa, 23 maja 2012

3370 kilometrów


W drodze do Santiago

Wyobraź sobie bezkresne morze pól pokryte zbożem przeplatanym z makami,
zwierzęta wolne od strachu przed tyranem,
dziką a zarazem tak bardzo oswojoną naturę, którą jesteś otoczony,
cisza, spokój i Ty pod skrzydłami Jego miłości.
Pozbawiony lęku, pełen zaufania kroczysz ścieżką, którą Ci wyznaczył.
Z wiarą dotrzesz wszędzie choćby na Koniec Świata.

 Wędrując samotnie a zarazem z Kimś.



Do Santiago mamy jeszcze 3370 kilometrów.
Z każdym krokiem jesteśmy coraz bliżej :)

Parysów – Warszawice 28 km (20 lekkich i 8 mega ciężkich :D)
„W sumie już do Santiago dochodzimy” – Baś – Pielgrzym

Wstaliśmy rano i spóźniliśmy się minutę na Mszę. 
Pod kościołem potwierdziło się, że jesteśmy siostrami. Babcie, które siedziały na ławeczce pytały nas: „A gdzie idziecie? U kogo SPAŁYŚCIE? ”. Zatem już chyba oficjalnie – jesteśmy siostrami :D
Dzisiejsza droga była lepsza, bo szliśmy boczną drogą i nie przeszkadzały nam samochody. Ale było mega dużo meszek, więc nie mogliśmy się zatrzymać. Przeszliśmy 8 km bez postoju.  
Od rana modliliśmy się, żeby trafić na trafić na typowy pielgrzymi nocleg.
Przez 20 kilometrów prawie nikogo nie spotkaliśmy. Tu na Mazowszu chyba nikt nie wychodzi z domu. No może wieczorem na piwo ;)
W Osiecku baliśmy się zadzwonić do księdza, bo nie wiedzieliśmy co mu powiedzieć. Stwierdziliśmy, że poprosimy o wodę z kranu. Jedynym problemem było to, że mieliśmy 2 pełne butelki. Więc cóż mogliśmy zrobić? Wypiliśmy je czym prędzej i poszliśmy zadzwonić. Ksiądz się bardzo zdziwił i chyba nie do końca uwierzył, ale dał nam wodę, grejpfruty i chciał dać kiełbasę.
Poszliśmy, nie mogliśmy znaleźć miejsca do siedzenia, więc weszliśmy do kruchty kościoła, żeby coś zjeść, bo z Panem Jezusem smakuje najlepiej :)
Potem doszliśmy do Pogorzeli i znaleźliśmy zdewastowany kościół. Przestraszyliśmy się, że to kościół katolicki, ale na szczęście okazało się, że nie. 
Do celu mieliśmy 8 kilometrów. Bardzo chcieliśmy dojść bez postoju. Oczywiście nam się nie udało. Siedliśmy przy drodze na zakręcie, auta jak skręcały to musiały uważać, żeby w nas nie wjechać.
Gdy byliśmy już w pobliżu kościoła w Warszawicach, modliliśmy się, żeby ksiądz nas przyjął.  I udało się.
Świat jest mały. Okazało się, że ksiądz proboszcz pracował w parafii Basi oraz w parafii Adama, jeździł do kaplicy w Dziadkowskich, w której mieliśmy Mszę z błogosławieństwem pielgrzymów. Czad.
Zostaliśmy zakwaterowani na salce przy plebanii, dostaliśmy mega kolację i wodę. Mamy tu nawet sianko i opłatki.

Pani gospodyni jest mega.
Dziś rozmowa Adama z panią gospodynią:
Adam:  Tu tak spokojnie, cisza i w ogóle.
Pani gospodyni: Noooo! Takie totalne zadupie.

A później przyjechała do nas Ala, pan tata i Marta.
I się tak niesamowicie ucieszyliśmy, bo cały dzień to był główny temat naszych rozmów :D Rozmyślaliśmy jak Ala się czuje jak jest czysta, jak to jest mieszkać w domu i jak ona się musi czuć, jak nie jest z nami.
Nasza siostra Ala jest bardzo kochana i bardzo za nią tęsknimy. Nie widzieliśmy się 3 dni, a to o 4 za dużo :P
I cieszymy się, że przywiozła nam przepyszne muffinki i parę innych rzeczy. No i wreszcie jest z nami osoba, która rozumie nas i nasze dziwne zachowanie.
Jest bardzo rodzinnie, dzielimy się opłatkiem, piszemy kartki do rodziców na Bożego Narodzenia i poszliśmy polować na dziki. Jest fajnie.

Basia, Adam

PS. Basia nie je ziemniaków, dziwnym trafem wszędzie, gdzie do tej pory byliśmy był ryż. Taki śmieszny „zbieg okoliczności”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz