poniedziałek, 24 września 2012

W Santiago.


Mnóstwo osób prosiło nas, żebyśmy pisały. Naprawdę chcemy, ale to nie jest takie łatwe. Chyba ze 100 razy próbowałam napisać tę notkę. Pisałam i kasowałam. Pisałam i komputer się zawieszał. Siadałam do komputera i nie miałam pojęcia, o czym pisać.

Jak opisać ten miesiąc? Tyle rzeczy się działo. Tylu ludzi poznałyśmy. Tyle cudów.

JAK?!



To może, żeby było „logicznie” zacznę od końca :P

Właściwie to nie jest koniec. 2 września o 7, gdy było jeszcze ciemno stanęłyśmy na placu przed katedrą w Santiago. Bił dzwon, to wszystko było takie niewiarygodne. W głowie miałam cały czas myśl: „To już?!”. Uklęknęłyśmy przed ołtarzem i wtedy po raz pierwszy poczułam jak prawdziwe jest to, co tyle razy słyszałam na Camino – Camino nie kończy się po dojściu do Santiago. Ono się tam dopiero zaczyna. Myślałam, że to taki tam truizm. Właśnie tam to poczułam, tę niezwykłą ciekawość tego, co Bóg dla nas przygotował po powrocie, wreszcie ciekawość bez lęku przed powrotem.

Po śniadaniu poszliśmy Biura Pielgrzymów po kompostelki (dyplomy przejścia szlaku św. Jakuba). Pan w Biurze bardzo się zdziwił, że Basia idzie z Polski haha. Nie on pierwszy :P

Gdy siedziałyśmy na placu przed katedrą zauważyłyśmy grupę z Polski. Okazało się, że jest to pielgrzymka autobusowa z okolic Wrocławia. Byli tacy kochani! Gdy dowiedzieli dlaczego tu jesteśmy z tymi dużymi plecakami, kiedy i w jakim celu wyszłyśmy to wokół nas zebrał się tłum słuchaczy. Chcieli sobie z nami robić zdjęcia, przytulali nas i całowali, dziękując nam, że jesteśmy! Nam! NAM!
Byłyśmy tym oszołomione. Bo naprawdę my nic niezwykłego nie zrobiłyśmy. To Bóg dał nam siłę, nasza była jedynie wola pójścia. A przecież to nic wielkiego.

Najważniejszym punktem naszego dnia była oczywiście Msza Święta dla pielgrzymów. Jest ona każdego dnia o 12.

Po Mszy poszłyśmy przytulić św. Jakuba i pomodlić się przy Jego grobie.

Potem w kaplicy zostawiłyśmy wszystkie wasze intencje (a było ich naprawdę dużo :) ).

Kupiliśmy 5 tysięcy pocztówek :P

Miałyśmy tego dnia iść jeszcze na kolację dla pielgrzymów, ale byłyśmy tak wykończone (dopiero wtedy poczułyśmy, ile kilometrów przeszłyśmy), że tylko pożegnałyśmy się ze wszystkimi i wróciłyśmy (już autobusem :P) na Monte de Gozo.

Tak minęła nam ta niezwykła niedziela.

W tym miejscu chcemy jeszcze raz podziękować Wam wszystkim, dzięki którym mogłyśmy tego wszystkiego doświadczyć. Dziękujemy za pieniądze, za ciepłe i nie tylko ciepłe słowa, za wszystkie komentarze, za cudowne, pokrzepiające smsy, które dostawałyśmy po drodze, za pamięć o nas. A przede wszystkim za modlitwę, bo gdyby nie modlitwa, to nie dałybyśmy rady dojść. Nie umiem nawet wyrazić słowami tego, jak bardzo Wam jesteśmy wdzięczne.

Co do bloga, chcemy go w jakiejś formie kontynuować. Nie wiemy jeszcze do końca w jakiej, ale liczymy na jakieś natchnienie Ducha Świętego :) Także czekajcie na kolejne notki.

A niedługo ruszamy w Polskę (w sumie Basia już ruszyła) opowiadać o naszym Camino.

Bóg jest wielki!

Ala

czwartek, 9 sierpnia 2012

Cisza, droga i Bóg

Dziękujemy wszystkim, którzy czytali do tej pory bloga i w ten sposób uczestniczyli w naszym pielgrzymowaniu. Jutro, 9 lipca, wyruszamy z Saint-Jean-Pied-de-Port i chcemy, aby ta droga przez pewien czas była tylko nasza. Zawieszamy bloga, nie będziemy wrzucać zdjęć na Facebooka, całkowicie wyłączamy telefony. Nie ma nas. Cisza, droga i Bóg. Bardzo prosimy o modlitwę.
Basia i Ala
Ps. Jeżeli ktoś z was mógłby nas wesprzeć finansowo to byłoby cudownie, jeżeli nie to trudno. Zdajemy się na wolę Bożą.

środa, 8 sierpnia 2012

Lekcja pokory

Nie zawsze jest tak, jak chciałyśmy i sobie wyobrażałyśmy, że będzie. Nie dałyśmy rady. Nie mamy już siły na Francję. Nie mamy na to nawet pieniędzy. Nie mamy wiedzy o tysiącu szlaków św. Jakuba, które istnieją tu niemal w każdym mieście. Jesteśmy wykończone psychicznie tym wszystkim. To strasznie trudne. To nie jest tak, że każdego dnia wstajemy tu z uśmiechem na ustach i możemy się doczekać tych 35 km do przejścia. Francja nas wykończyła. Nigdy nie mogło być normalnie. Albo nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać, albo musieliśmy iść aż 40 km, albo była fatalna pogoda, albo 1000 razy się gubiliśmy. albo cały dzień trzeba było iść asfaltem itd. Zawsze coś. Przykro nam, że wielu z was zawiedliśmy. że liczyliście na nas, a my okazałyśmy się aż tak słabe. Trudno nam o tym pisać, bo trudno jest przyznać się do pewnego rodzaju porażki. Bóg tak bardzo uczy nas pokory, tak bardzo pokazuje nam kim naprawdę jesteśmy. Nie da się ot tak przejść 3500 km. I tu nawet nie chodzi tylko o aspekt fizyczny.
Kontynuujemy camino ale inaczej niż sobie to wyobrażałyśmy. Jesteśmy we dwie. Jedziemy do Saint-Jean-Pied-de-Port by stamtąd iść do Santiago. Dzięki Bogu mamy dziś gdzie spać i co jeść. Dziś rano, gdy się obudziłyśmy za nic na świecie nie powiedziałyśmy, że ten dzień się tak skończy.
Basia i Ala 

niedziela, 5 sierpnia 2012

Le Chemin Polonais

W czwartek zaszaleliśmy z długością spania i wstaliśmy dopiero o 5 :P Od kilku dni jesteśmy w regionie wyżyn. Pierwszą część dnia zajęło nam wdrapywanie się na wielką górkę. Strasznie męcząca sprawa. W nagrodę, że nam się udało pozwoliliśmy sobea na odrobinę rozpusty i poszliśmy na naleśniki z nutellą. W barze dla pielgrzymów (chyba pierwszym na trasie) pani powiedziała nam jak skrócić drogę do miejscowości, w której mieliśmy spać. Czekało nas 14km asfaltem. Stwierdziliśmy, że tak jak my, to jeszcze nikt nie szedł do Santiago więc musimy nasz szlak oznaczyć. Nazwaliśmy go Le Chemin Polonais (Droga Polska). Rysowaliśmy muszle na znakach, pisaliśmy wskazówki i dobre rady. Fajnie było. Może komuś nasz szlak się przyda :) Doszliśmy do Les Billanges ale nie byliśmy  pewni, czy tam będziemy spać. Zależało od ceny. Pani Francoise powiedziała, że 30 euro od osoby z wyżywieniem. Bez jedzenia udało nam się wytargować na 14. I tak bardzo dużo...Siedzieliśmy sobie i odpoczywaliśmy, kiedy przyszli nasi znajomi Litwini i 2 dziewczyny z Paryża, które poznaliśmy dzień wcześniej. Pani gotowała jedzenie dla innych pielgrzymów, my jedliśmy jedyne co nam zostało - chleb z masłem. Francoise strasznie się zdziwiła, że jemy tylko to. Powiedzieliśmy, że my nie mamy dużo pieniędzy i dziś mamy tylko to. Jej wzrok był bezcenny, nie mogła w to uwierzyć. Zaproponowała, że ugotuje też dla nas. To było takie niespodziewane.
Wieczór spędziliśmy przy super kolacji w przemiłym towarzystwie. Na zakończenie zwiedziliśmy atelier naszej gospodyni, która zajmuje się m.in. malarstwem i ceramiką. To był dobry dzień.
Basia i Ala  

czwartek, 2 sierpnia 2012

1 sierpnia

Znów wstaliśmy z samego rana (czyt. o 4) ale dzień zaczął się trochę przyjemniej, bo dostaliśmy śniadanko. Do przejścia mieliśmy dziś 30 km. Rano szło nam się dobrze, tylko Adam nam się rano zgubił. Szedł z przodu i skręcił gdzieś zamiast iść prosto. Czekałyśmy na niego pół godziny ale się nie zjawiał, więc powoli ruszyłyśmy. Odnaleźliśmy się dopiero w miejscowości - 4 km dalej. Od dwóch dni, kiedy połączyły się 2 wersje Via Lemovincensis (drogi, która prowadzi z Vezalay do Saint-Jean-Pied-de-Port) na szlaku spotykamy bardzo dużo pielgrzymów. Mam wrażenie, że jest tu tłok. Basia śmieje się, że zobaczę co to tłok, jak będziemy szli przez Hiszpanię. Podczas drogi zastanawialiśmy się jak to musi być fajnie chodzić w normalnych ubraniach, nosić trampki albo w ogóle rzeczy uprane w pralce. :P Cyba już nie bardzo pamiętamy :P Dziś spotkaliśmy między innymi małżeństwo z Litwy. Oboje mówią po polsku i są przemili. :) Śpimy w tej samej alberdze. Udało nam się dziś być na mszy! Ogarniacie? Msza we Francji w środku tygodnia. Jestem taka szczęśliwa, że się nam udało. Dla mnie ten dzień jest wyjątkowy również przez to, że dziś 68 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Nie wiem, co mam więcej na ten temat napisać, słowa chyba są zbędne. Pamiętajmy o bohaterach powstania i o cywilach, którzy zostali zamordowani. Nie wiem, dokąd jutro idziemy, ale jest super.
Ala

Ze skrajności w skrajność

Kto normalny wstaje w wakacje o 4? Chyba tylko pielgrzymi z Polski. Kiedy wychodziliśmy była jeszcze noc. Dobrze, że Ala ma latarkę, bo by było ciężko. Kiedy doszliśmy do następnej miejscowości było po 8. Musieliśmy czekać na otwarcie supermarketu, bo nie mieliśmy nic do jedzenia. Śmiesznie było obserwować babcie czekające razem z nami pod drzwiami w kolejce.
Droga minęła całkiem dobrze. Może było troszeczkę za gorąco. Spotkaliśmy dużo innych pielgrzymów: Holendrów, Belgów i Francuza, którego nazwaliśmy księdzem. Po 33km spytaliśmy o nocleg. Udało nam się u Anglików. Były też panie, które z osłami. Właścicielka obniżyła cenę, bo przecież jesteśmy biednymi studentami. Mega! Kąpaliśmy się w basenie. Mieliśmy czaderskie łóżka, Internet! Ze skrajności w skrajność! Nasz trud został po stokroć wynagrodzony.
Basia

poniedziałek, 30 lipca 2012

Zmęczeni, głodni, źli i zdesperowani czyli uroki francuskiej prowincji

Sobota (28 lipca) jak to sobota, minęła dość typowo. Na tyle zwyczajnie, że nie chce nam się jej opisywać. Nasz dramat rozpoczął się w niedzielę, ale nic go nie zapowiadało. Wstaliśmy o 8. Bardzo się wyspaliśmy. Tego nam było trzeba! Państwo, którzy otworzyli nam w sobotę albergę, powiedzieli, że Msza jest o 10. Nie była to idealna godzina, bo wtedy wyszlibyśmy o 11.30, ale przed nami tego dnia było tylko 20 km więc zdecydowaliśmy się poczekać. Jak się okazało Msza była, ale tydzień temu, a następna za miesiąc. Super. Nie było już szans na Mszę tego dnia. Byliśmy strasznie zawiedzeni. No ale trudno, już nic nie mogliśmy zrobić. Do przejścia było tylko 20 kom, wręcz spacerowy dystans. Ale zdążyliśmy się i zgubić i zmęczyć. Gdy doszliśmy do Argenton nie mieliśmy pojęcia, gdzie będziemy spać, a informacja turystyczna była otwarta tylko do 12. Podobnie jak sklep. Smutne, biorąc pod uwagę, to, że nie mieliśmy już w ogóle jedzenia a byliśmy już strasznie głodni. Poszliśmy do kościoła. W zakrystii było jakieś starsze małżeństwo. Zapytałam, czy wiedzą coś o noclegach dla pielgrzymów. Powiedzieli, że nie. Fantastycznie. Potem powiedzieli, że o 18 przyjedzie ksiądz, żeby zamknąć kościół i może on coś będzie wiedział. Nie było wyjścia. Musieliśmy czekać. Leżeliśmy pod tym kościołem ze 2 godziny.W międzyczasie znaleźliśmy otwartą piekarnię, więc kupiliśmy sobie bułki. Przed 19 stwierdziliśmy, że nie ma sensu dłużej czekać i poszliśmy spać do hotelu.
Dziś, 30 lipca, niestety też nie udało nam się wcześnie wyjść, bo sklep był otwarty od 8.30 a informacja turystyczna od 9. Zrobiliśmy zakupy i poszliśmy po mapy, bo nasze kończą się jutro. Pani nic nie wiedziała, nie miała pojęcia, gdzie jest szlak Jakuba. Masakra. Nie wiedzieliśmy jak wyjść z tego głupiego miasta. Było 10 ulic na krzyż, a my błądziliśmy tam przez jakieś 1,5 godziny. Zanim wyszliśmy z miasta, już byliśmy zmęczeni, źli i głodni. Cały ten dzień to jakiś koszmar. Przeszliśmy może jakieś 15 km, bo okazało się, że jak pójdziemy dalej, to nie będziemy mieli gdzie spać. Nieźle będzie jutro, bo w alberdze zażyczyli sobie 28 euro od osoby. Nie możemy tam pójść, bo nie mamy tyle pieniędzy. A kolejne miejsce dla pielgrzymów jest za 43 km. Będzie fajnie. Dziś śpimy w miejscowości, w której nie ma nic. Nie ma sklepu. Jest jedna droga restauracja. Ogólnie wiocha, jak nie wiem co. Jesteśmy głodni, a został nam tylko kawałek bagietki, kaszka Bobovita Basi i paskudne ziemniaki w proszku. Ogólnie to masakra. Jesteśmy zdesperowani. Wszyscy pielgrzymi poszli jeść, a nas nie stać. Do Hiszpanii daleko. Noclegi drogie. Cały czas się gubimy a czasu coraz mniej

Przełajowo i burzowo

W nocy z czwartku na piątek padało i była burza, ale oczywiście nikt z nas tego nie słyszał, bo spaliśmy jak zabici. Rano, 27 lipca, po cichu się ogarnęliśmy, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Jeszcze przez jakiś czas wydawało nam się, że będzie tak gorąco jak wczoraj. Bardzo się myliliśmy. Zaczęło się chmurzyć, wiał silny wiatr, a przed nami była burza. Musieliśmy się bardzo śpieszyć. Byliśmy na środku pola, a wokół nas były tylko wiatraki. Niezbyt fajnie. W ogóle ten dźwięk, jaki wydają kręcące się wiatraki w zestawieniu z dźwiękiem piorunów nadawał temu taki filmowy charakter. Ulewa złapała nas nieopodal jakiegoś gospodarstwa, więc weszliśmy sobie do jakiejś szopy i tam przeczekaliśmy. Przed nami było miasto Issodun. My chyba w ogóle nie powinniśmy wchodzić do miast. Zawsze tracimy tam strasznie dużo czasu. Tak było i tym razem. Spędziliśmy tam ze 3 godziny. Ale pozytywnym aspektem wizyty w Issodun było to, że pani, którą spotkaliśmy w kościele, załatwiła nam nocleg jakieś 14 km dalej. W końcu ruszyliśmy. Szło się fajnie, bo wiał wiatr i były wreszcie jakieś chmury. Około 5 km przed Sainte - Fauste znowu zaczęło strasznie padać. Trochę zgubiliśmy szlak, więc poprowadziliśmy nowy, przez środek skoszonego już pola. Trafiliśmy na nocleg do bardzo miłych gospodarzy. Dostaliśmy od nich mapy na następny dzień i jedzenie. Z panem rozmawiałam na temat sytuacji Kościoła i w ogóle katolików we Francji. Kiedyś napiszę wam więcej na ten temat. Zrobiliśmy sobie obiad. Był bardzo smaczny. Potem poszliśmy po hasło do wifi i przez cały wieczór mieliśmy Internet :P. Słuchaliśmy duuuuużo muzyki, której bardzo nam tu brakuje.

niedziela, 29 lipca 2012

Niespodziewane spotkanie

W czwartek, 26 lipca, wstaliśmy znowu o 4, ale zanim wyszliśmy z miasta było dobrze po 6 i już było gorąco. Przez cały dzień był taki upał, że to nie do opisania. Umieraliśmy. Basia mówiła, że w zeszłym roku gdy była w Hiszpanii na camino, to nie było aż tak strasznie.
Z fajnych rzeczy - w trakcie drogi przechodziliśmy nad autostradą. To jedna z najlepszych rozrywek. Uwielbiamy stać nad drogą, gdy przejeżdżają pod nami rozpędzone Tiry. Czad.
I tak mijał nam dzień w upale. Gdy byliśmy niedaleko Charost postanowiliśmy zejść ze szlaku, bo idąc nim mielibyśmy 3 km więcej do przejścia. Szliśmy poboczem mega ruchliwej drogi ale św. Krzysztof czuwał nad nami. W Charost nie do końca wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać. W sumie nic nowego. Szliśmy sobie przed siebie rozglądając się za jakąś albergą, aż nagle przed domem zobaczyliśmy zaparkowany samochód z polską rejestracją, a do tego drzwi do domu były otwarte. Oczywiście weszliśmy. :) Byli to Polacy pracujący w Bourges i ich tłumaczka Paulina. Od razu nas ugościli. Dostaliśmy zimne picie, jedzenie, zawieźli nas do sklepu, nawet zaproponowali żebyśmy zostali na noc! Cudownie! To było takie niespodziewane spotkanie. Przecież już tak dawno nie spotkaliśmy Polaków. Wieczór spędziliśmy świętując wigilię urodzin Marcina (wszystkiego najlepszego!), słuchając jak Damian śpiewa (do dziś nucimy piosenkę o tym, jak fajnie jest na kontrakcie ;) ), rozmawiając i oglądając polską telewizję.

czwartek, 26 lipca 2012

Prezenty od św. Jakuba

Dziś - 25 lipca - św. Jakuba i z tej okazji dostaliśmy z nieba mnóstwo prezentów. Pierwszym była pogoda :P Był taki upał, że aż wstaliśmy o 4 żeby wyjść jak najwcześniej i go uniknąć ale trochę nam to nie wyszło, bo już o 8 było przegorąco. Było ciężko, wszyscy normalni ludzie siedzieli w domach, tylko my przy tych 100 stopniach skakaliśmy przez pola. Nasz trud nie poszedł na marne. Gdy zwiedzaliśmy katedrę w Bourges (mieście, w którym dziś śpimy) zobaczyliśmy księdza. Nieźle nas to zszokowało, bo to nieczęsty tu widok. Basie przyszło do głowy, żeby poprosić go o błogosławieństwo. Trochę się obawialiśmy, czy się z nim dogadamy, ale dzięki Bogu mówił po angielsku. Ucieszył się, zaprosił nas do prezbiterium i tam pomodlił się nad nami. Przecudownie!
Wiedzieliśmy, że mamy iść na nocleg do sióstr. Trochę sobie pobłądziliśmy (nic nowego). W pewnym momencie jakiś pan coś do nas krzyknął i zaczął biec. Okazało się, że to ksiądz o polskich korzeniach, a pobiegł za nami, bo zobaczył muszlę na Basi plecaku i chciał zapytać, czy jesteśmy pielgrzymami. Śmiesznie.
Wreszcie dotarliśmy do sióstr. Jest to zakon annuncjantek (w Polsce są w Licheniu - poczytajcie sobie o nich). Ależ one są przecudowne! Na samym początku wycałowały nas i wyściskały. Przyjęły nas z taką otwartością. To niesamowite. Mamy nawet osobne pokoje. Wreszcie trochę prywatności he he. Możemy od siebie trochę odpocząć, czyli Basia siedzi u Ali w pokoju ;)
W ogóle musieliśmy dziś zrobić zakupy w jakimś sklepie sportowym.  Nie uwierzycie, jak fajnie wygląda skarpetka po 1900 km ;) Pani Babcia zawiozła nas do Decathlonu a jeździła jak kierowca rajdowy ;) Basia ma nowe koszulki i się bardzo cieszy:))
U sióstr  dostaliśmy kolację i bardzo się najedliśmy. Basia odkryła dlaczego idzie na teologie: żeby poszukiwać prawdy. A potem poszłyśmy na kompletę, pięknie było. Pożegnałyśmy się z siostrą, bo jutro już się z nią nie zobaczymy. Ej, jest 22.30 a tu taki skwar. Gotujemy się u Ali w jej motylkowym pokoju. Chyba pora spać, bo jutro znowu wstajemy o 4. Bonne nuit :))

środa, 25 lipca 2012

Dzień niespodzianek

"Pielgrzym to nie jest mędrzec ani święty.
Pielgrzym to przyjaciel mądrości, poszukiwacz świętości"

24 lipca. Wczoraj Ala napisała, że nic się nie dzieje. Dzisiaj wydarzyło się bardzo dużo. Od samego rana było mega gorąco. Chodziliśmy na zmianę polami i asfaltem. Kiedy w końcu znaleźliśmy sklep, zrobiliśmy zakupy i usiedliśmy pod kościołem, żeby coś zjeść. Ja od jakichś 3 dni nie mogę jeść, bo mam chory żołądek i nie bardzo mi pomagały leki. I wiecie co się stało? Podszedł do nas jakiś pan, spytał skąd idziemy i wyjął z plecaka austriackie krople żołądkowe - najlepsze. Nie mam pojęcia jak to się stało. Z nieba nam człowiek spadł! Niesamowite!
Po południu temperatura przekroczyła 40 stopni. Padaliśmy. I wtedy trafiliśmy na chatkę, która stała po środku pola. Jej właściciel zaprosił nas na zimne napoje! Mega! Tego nam było trzeba!
Oczywiście nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać. Niespodziewanie pojawiła się alberga. Ludzie są fantastyczni. Zaprośli nas na kolację i udało nam się zrzucić zdjęcia na dysk (są też na Facebooku na fanpage`u: Pielgrzymując. W drodze do Santiago). Nie mamy nic do jedzenia, więc pan specjalnie piecze dla nas chleb. Jutro idziemy do Bourges.
Z ciekawostek: Ali rozwalają się sandały. Ciekawe czy dotrwają do Santiago? A mi się robią dziury w koszulkach.
Basia

poniedziałek, 23 lipca 2012

Monotonia?

W ciągu tych kilku dni sporo się wydarzyło, choć tak naprawdę to wpadamy w swoistą monotonię pielgrzymowania. Życie pielgrzyma wygląda codziennie tak samo: wstaję, szykuję się do wyjścia, jem śniadanie, ruszam i idę, idę, idę. Tak naprawdę nie do końca wiem, gdzie będę spać i ile mam do przejścia, ale idę. W drodze modlę się na różańcu. Gdy znaleziemy już nocleg (a są przy tym czasem problemy, o czym potem) jem, piorę, pakuję się na jutro, odmawiam nieszpory i idę spać. Tak codziennie. To mało i dużo, ale uwielbiam to.
W sobotę, 21 lipca, byliśmy pewni, że nie zejdziemy ze szlaku, ale go zgubiliśmy i musieliśmy iść 10 km asfaltową drogą. Nie wiem, jak to się stało - nagle skończyły się oznaczenia - muszle. W najbliższej informacji turystycznej nikt nie mówił po angielsku. Pani, która tam pracowała, bardzo chciała nam pomóc. Udało jej się załatwić nam nocleg, ale było to bardzo dziwne miejsce. Ostatecznie o 6.10 w niedzielę już nas tam nie było.
W niedzielę, 22 lipca od od rana rozmawiałam z Basią, że cudownie byłoby, gdyby udało nam się być na Mszy. Tutaj to jest tak trudne, że masakra. Szans na Mszę w tygodniu nie ma. Nawet w niedzielę Msza jest tylko raz dziennie. Pod kościołem w Varzy byliśmy o 10.10 i okazało się, że zdążyliśmy, bo Msza będzie o 10.30! Ależ to była radość. Cudownie! Po Mszy kilka osób podeszło do nas porozmawiać. W dalszą drogę wyruszyliśmy dopiero o 13.
Oczywiście nie mieliśmy pojęcia, w której miejscowości mamy nocować, bo okazało się, że mapa szlaku jakubowego, którą kupiliśmy, jest za mało dokładna. Ale przynajmniej byliśmy na szlaku. Szliśmy strasznie długo, praktycznie bez żadnej przerwy. Dla mnie to był najcięższy moment jak do tej pory. Chyba nigdy nie czułam takiego bólu w nogach. Bolało mnie każde ścięgno, każdy staw, nawet te w palcach u nóg. Ciężko w ogóle to opisać. Niemal płakałam z bólu ale szłam. Bardziej siłą woli niż nogami. Chwała Panu, że w końcu doszliśmy. Nawet nie wiem ile kilometrów przeszliśmy, chyba ze 150 ;) Było już późno a we wsi nikt nie wiedział kto ma klucz do albergi. Dobrze, że w końcu znaleźliśmy panią, która nam otworzyła. Jak tylko weszliśmy do albergi - padłam. Tak totalnie, że nie byłam w stanie się ruszyć. Na szczęście rano dłużej pospaliśmy. Wyszliśmy dopiero po 9.
Dziś był upał. Dobrze, że przez część dnia szliśmy lasem i był cień. Nocujemy w miejscowości La-Charite-sur-Loire. Mają tu specjalne mieszkanie dla pielgrzymów. Pozwiedzaliśmy trochę, zrobiliśmy zakupy, ugotowaliśmy spagetti. Próbowaliśmy zgrać zdjęcia z aparatu, ale w informacji turystycznej mają prastary komputer i się nie dało. Dobrze byłoby je zgrać, bo nam się miejsce na kartach kończy. Późno już, a ja jeszcze pralnia nie zrobiłam. Adam na mnie krzyczy, żebym kończyła pisanie, bo znowu pójdę spać o 25 ;) Zatem kończę. Dobrej nocy. Pamiętajcie o nas w modlitwie. Ala

piątek, 20 lipca 2012

Miasto muszli

Wczoraj pisałyśmy, że jesteśmy na nie a dzisiaj: hip, hip hura! Jesteśmy na szlaku! I już z niego nie zejdziemy aż do samego Santiago! Zostało nam tylko 1749 km. Już prawie jesteśmy w domu :) Pan z centrum pielgrzymowania powiedział, że jesteśmy słońcem tego dnia (cały czas strasznie padało). Wszyscy tam byli nami zachwyceni. Vezelay to miasto muszli. Są tu wszędzie - na chodnikach, domach. Zwiedziliśmy kościół św. Marii Magdaleny. Ala była przewodnikiem, bo studiuje historię sztuki i się o nim uczyła. Ucieszyliśmy się, bo okazało się, że w krypcie kościoła jest adoracja Najświętszego Sakramentu.
Droga do Vezelay była z przygodami. Mieliśmy premię górsko-błotną. Fajnie było tym bardziej, że było pod górę. Ala ma wszystko mokre i do tego mega uczulenie na nogach.
Mieszkamy w domu, który nazywa się Betania i zrobiliśmy sobie nawet obiad :). Jutro ma trochę padać ale to nic, bo już jesteśmy na szlaku :) Pozdrowienia!
Basia

Na "nie"

Z góry przepraszamy wszystkich wrażliwych oraz tych, którzy myśleli, że pielgrzymka to fajny wypad turystyczny. Jeśli chcecie tak nadal myśleć, to nie czytajcie tej notki. Dziś obalamy mity.
Ala: dziś nie lubię niczego i jestem na "nie". Nie lubię chodzić asfaltem, bo mam od niego rozwalone stopy. Nie lubię słońca bo się spaliłam. Nie lubię tego, że mam dłonie opalone w jakieś dziwne paski. Nie lubię tego, że zboże mnie uczula a do tego mam asfaltówkę i strasznie swędzi. Nie lubię chodzić ruchliwymi drogami, gdzie co chwila jeżdżą tiry. Dziś nawet nie lubię wiatru, który normalnie uwielbiam. Nie lubię tego, że nie mam siły chodzić w normalnym tempie i cały czas się wlokę oraz tego, że jak tylko gdzieś usiądę to za 3 sekundy już śpię. Nie lubię tego, że jak rano przyjdzie mi do głowy jakaś głupia piosenka, to potem ją nucę przez 30 kilometrów. Nie lubię tego, że wieczorem jestem tak zmęczona, że nie mam siły odmówić nieszporów, mimo że bardzo bym chciała. Nie lubię tego, że schodzi mi skóra z nosa. I nie lubię tego, że trzeba codziennie robić pranie. Nie lubię tego, że zaczęło mnie dziś boleć to stłuczone kolano. No i przede wszystkim nie lubię tego, że stopy mnie bolą tak bardzo, że mam ochotę je sobie odciąć.
Basia: nie lubię tego, że nie mama siły rano wstać. Nie lubię tego, że usypiam na chodząco. Nie lubię tego, że nie mogę jeść słodyczy. Nie lubię tego, że rozwalają mi się sandały. Nie lubię tego, że wszystko mnie boli.
Ale mimo wszystko wiemy, że to ma sens. Że nie jesteśmy tu przez przypadek. Że Bóg przygotował dla nas wielkie rzeczy właśnie na tej drodze. Tylko czasami mamy ciężki dzień i musimy ponarzekać :)
Basia i Ala
PS. A Adam nie lubi pisać notek i jak nie ma kawy. A najbardziej nie lubi jak ma kawę, ale nie ma do niej cukru. Wtedy jest niepocieszony :P  

środa, 18 lipca 2012

Francuska opowieść czyli pielgrzymka bez map

Państwo gospodarze, u których nocowaliśmy bardzo chcieli nam pomóc z kolejnym noclegiem, ale proponowali żebyśmy poszli tylko 17 km do Les Ricey. To niestety dla nas za mały odcinek, jeśli chcemy dojść we wrześniu do Santiago. Wieczorem, w poniedziałek Alę i Adama złapała faza na życiowe rozkminy a biedna Basia musiała ich słuchać.
Z Essoyes do Channes mieliśmy 31 km. Basia cały czas próbowała zdobyć dla nas mapy i wszystkich o nie pytała. Serio! W rezultacie mieliśmy pod koniec dnia 5 map, ale żadna nie była dobra.
W Les Ricey, które mijaliśmy po drodze, musieliśmy czekać 2 godziny na otwarcie sklepu. Zamiast siedzieć bezczynnie poszliśmy spać a Basia poszła pobiegać :)
W Channey udało nam się załatwić nocleg w merostwie. Spaliśmy na stołach i włączyliśmy wszystkie kaloryfery.
Dziś Adamowi szło się bardzo dobrze. Biegał tak, że aż się za nim kurzyło. Natomiast mi i Basi szło się słabo. Na początku miałyśmy kryzys "chodzenia" - zwyczajnie nam się nie chciało, a potem był mega upał i wtedy już mi się szło fatalnie. Strasznie człapałyśmy. Adam czekał na nas w Tonnerre. Jest tu niby dom pielgrzyma, ale tuż przed nami przyszło trzech Niemców i zajęli nam miejsca. Żeby załatwić nocleg musieliśmy kursować pomiędzy domem pielgrzyma a informacją turystyczną. Pani, która w niej pracuje, strasznie przejęła się tym, że nie mamy noclegu. Dużo bardziej niż my. Ja wiedziałam, że Pan Jezus nie da nam tu zginąć. Po wieeeelu telefonach okazało się, że możemy spać w kaplicy obok domu pielgrzyma. Zatem śpimy u Pana Jezusa w pokoju i dobrze nam tu :)
Ach, no i cudowna wiadomość: wreszcie mamy mapy na Francję! Za 2 dni Vezlay. Ależ czas tu szybko leci. Już tydzień drogi za mną :)
Pamiętajcie o nas w modlitwie. Ala

poniedziałek, 16 lipca 2012

Więcej szczęścia niż rozumu


To jest przedziwne, mamy tak niesamowite szczęście do ludzi, że nie jestem w stanie tego ogarnąć. Rano (15 lipca) byliśmy w Colombey-les-deux-Eglise. Chcieliśmy iść na Mszę, ale mimo, nazwy miejscowości (która znaczy: Colombey z dwoma kościołami) nie udało nam się. Kościoły są, ale najbliższa Msza będzie... 26 sierpnia! Co za kraj... Nie wiedzieliśmy co robić. Nie mieliśmy mapy ani pojęcia dokąd iść. Zobaczyliśmy panią, która otwierała punkt informacji turystycznej, więc tam wbiliśmy. Opowiedzieliśmy naszą wspaniałą historię: o tym, jak się zgubiliśmy w lesie, nie wiemy do końca, dlaczego właśnie tu jesteśmy, ale wiemy, że idziemy do Santiago, choć nie wiemy którędy. Pani trochę się pośmiała, ale okazała się przecudowna. Dostaliśmy mapy, herbatę, pozwoliła nam wydrukować mapy z google.maps. I wtedy do punktu wszedł pan z paszportem pielgrzyma w ręku! Taki szok! Okazało się, że jest z Niemiec i ze znajomymi jedzie rowerem do Irun, żeby potem przejść drogą północną do Santiago. Skserowaliśmy od niego mapy. Najdziwniejsze było to, że w tej miejscowości nawet nie było szlaku, a my spotkaliśmy tam pielgrzyma. Super!
Szybkie zakupy, drugie śniadanie i w drogę! Do Clairvaux tylko 17 km.
Była denerwująca pogoda. Padało, potem było gorąco, potem znów padało, potem było zimno i tak w kółko. Tuż przed Clairvaux uciekaliśmy przed burzą, ale nas niestety dogoniła. Na miejscu poszliśmy do sióstr zakonnych, które nas przyjęły na nocleg. Umyliśmy się (wreszcie), zrobiliśmy pranie i poszliśmy na kolację. Dobrze zjeść coś ciepłego! Siostry były takie kochane! Czuliśmy się jak w domu. Opowiadały nam, że w Clairvaux przecina się droga św. Jakuba i via Francigna. Wygląda na to, że Basia ma w związku z tym plany już na za dwa lata: pielgrzymka z Vcantenbury do Rzymu! To ta droga. Siostry wrzuciły nasze rzeczy do suszarki i dziś rano (16 lipca) mieliśmy już suche. Poza tym załatwiły nam kolejny nocleg. Obejrzeliśmy księgę z wpisami wszystkich pielgrzymów, którzy u nich nocowali. Oczywiście też się wpisaliśmy. Jesteśmy pierwszymi pielgrzymami z Polski! :)
Dziś rano (16 lipca) dostaliśmy śniadanie i jedzenie na drogę. Siostry zrobiły nam zdjęcie, które wkleją do księgi :)
Droga jak droga, szliśmy asfaltem. Idzie mi się nie najgorzej. Na razie nie robią mi się nowe pęcherze. Słabo jest z tym plecakiem. Dziś odsyłam część rzeczy bo mam dość. Śpimy w alberdze u bardzo miłej pani. O 19.30 idziemy na kolację. Mamy nadzieję, że pani pozwoli nam wydrukować mapy, bo wciąż wiemy tylko, że jesteśmy w drodze do Santiago :D Ala

niedziela, 15 lipca 2012

Nic bez Niego

14 lipca (jeszcze) Jesteśmy żałośni, ale tak totalnie! Próbowaliśmy opisać to, co się dziś działo, ale nie potrafimy. Dzięki Bogu jesteśmy najedzeni i mamy gdzie spać. Jesteśmy też tak ogromnie Mu wdzięczni za to, że chce nam pokazywać jacy bez Niego jesteśmy. To dla nas cenna lekcja. Nie wiemy, gdzie jutro idziemy - w sumie standard. Jedno jest pewne: JESTEŚMY W DRODZE DO SANTIAGO!
Basia, Ala, Adam

sobota, 14 lipca 2012

Tak jak było na początku...

13 i 14 lipca
Wczoraj był dziwny dzień. Dziwny - to chyba najlepsze określenie. 13 lipca Maciek zdecydował, że wraca do Polski. A my poszliśmy dalej. Czuliśmy się jak pierwszego dnia, kiedy wychodziliśmy z domu Basi. Znów we trójkę, znów w drodze, nawet ubrani byliśmy tak samo.
Rano złapała nas ulewa. Totalnie przemokliśmy. Kiedy zatrzymaliśmy się na jakimś mostku, żeby odpocząć, podszedł do nas pan. Porozmawiałam z nim chwilę, zapytałam go o wodę, a on potem opowiedział o nas chyba wszystkim we wsi. Rozmawiałam jeszcze z jego żoną, listonoszem i sąsiadem. Powiedzieli nam, że tu obok mieszka Polka, więc poszliśmy do niej się przywitać. Pani Irena była oczywiście bardzo zaskoczona, ale zaprosiła nas na kawę, herbatę i ciastka.Znowu było tak gościnnie jak pierwszego dnia:)
Potem dotarliśmy do Joinville. Basia i Adam doszli a ja się doczłapałam:) Kiedy szliśmy przez miasto szukając noclegu, podszedł do nas Polak. Pan Lech ma 63 lata i od 5 lat jeździ rowerem po Europie! Chciał właśnie jechać do Watykanu, ale dowiedział sie o śmierci swego brata. Chcieliśmy zostać z nim dłużej, ale nadal nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać.   Jak znaleźliśmy nocleg i zostawiliśmy nasze placaki, poszliśmy jeszcze z nim porozmawiać. To było poruszające spotkanie, ale musieliśmy iść, bo zrobiło się późno.
Teraz (14 lipca, godz. 7.12) jesteśmy po pierwszym odcinku. Rano tak bardzo padało, że wczorajszy deszcz był przy tym niczym mżawka:) Ależ jest zimno:P Trzeci dzień idziemy bez map. co sprawia, że niekiedy jest śmiesznie. Przed nam jeszcze 30 kilometrów do Bar-Sur-Aube. Możliwe, że będziemy tam nocować w parafii. Oby się udało.

czwartek, 12 lipca 2012

Nocleg w merostwie

Tak bardzo się cieszę, że już tu jestem. Jest i będzie ciężko, ale przewspaniale. Dziś, 12 lipca, droga jak na pielgrzymkę krótka - 23 km, ale dla mnie bto była idealna długość.
Najśmieszniejsze jest to, że najbardziej boli mnie łokieć. Nie stopy, nie stawy ale łokieć. Zrobiły mi się 4 bąble :P
Jestem absolutnie dumna z siebie, bo załatwiłam nam nocleg za darmo. Śpimy w merostwie (urzędzie miasta) w Bonnet. Mamy niby 4 małe placaki ale zajmujemy całą salę konferencyjną.
Dziś jest taka super Ewangelia! Tak bardzo dla nas :) Mt 10, 7-15 "(...) A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie."
Basia mówi, że nie będzie już więcej pisać notek. Smutno mi z tego powodu...
Adam obcina włosy, a jak skończy to urządamy ucztę, bo dostaliśmy trochę jedzenia za darmo w sklepie. Módlcie sie za nas :) Ala

Znowu razem!

Ala: 11 lipca o 20.30 dojechaliśmy do Vaucoulers i spotkaliśmy wreszcie Basię i Adama. Ależ to było szczęście! Prawie się popłakałam. Nigdy, nigdy, nigdy przenigdy nie miałam tyle problemów z łapaniem stopa! Nigdy! Wszystko, co tylko się dało szło nie tak. Całe szczęście, że spotykaliśmy cudownych kierowców, którzy nie raz i nie dwa ratowali nam tyłki. Ale momentami było bardzo ciężko. Jutro idziemy nie wiemy ile, nie wiemy dokąd, bo nie mamy mapy :P Chciałabym wam napisać więcej szczegółów co do drogi i naszego spotkania ale padam, bo przez ostatnie  dwie noce spałam może cztery godziny. Buziaczki.

środa, 11 lipca 2012

Droga pielgrzyma jest prosta

Wczorajszy nocleg (z 9 na 10 lipca) był trochę straszny i trochę zabawny. Spaliśmy w domu pani, która nas zaprosiła, w typowej francuskiej kamienicy z lat trzydziestych. W pokoju patrzyła na nas straszna lalka, której się trochę baliśmy, ale ogólnie było wesoło. Dziś rano stwierdziliśmy, że nie pójdziemy szlakiem, gdyż było 15 kilometrów więcej do przejścia. 35 kilometrów szliśmy totalnie prostą drogą, dobrze że chociaż były górki. Mamy kolejnych kilka odcisków. W Toul poszliśmy po zakupy do Lidla. Spotkaliśmy tam Polaków, którzy obiecali, że zabiorą nas na nocleg. Czekaliśmy na nich ponad godzinę a potem poszliśmy jednak do informacji turystycznej. Przyjechali później? Zapomnieli o nas? Chyba nie chcieli nas oszukać? Ostatecznie nocleg znalazła nam pani z informacji turystycznej. Mieszkamy u pewnej rodziny. Gospodarz wydrukował nam nawet mapę na jutro. Dzięki Bogu! Dziś skończył nam się szlak a w ksiegarni oczywiście nie było map. Ala i Maciek są w Niemczech. Czekamy :).

poniedziałek, 9 lipca 2012

Wyruszyć czas


Dobra, zatem oficjalnie: JUTRO RUSZAMY!

Kim jesteśmy MY? Krótka opowieść Maćka:
To jest długa historia i dziwna sprawa. W listopadzie oglądałem jakiś film a potem przełączyłem na inny kanał i leciał tam film „The Way” (film o drodze do Santiago ;)). Musiałem podchodzić do niego 2 razy, bo był strasznie nudny, ale były piękne widoki. Pomyślałem, że kiedyś chciałbym pójść. Od tamtej pory kilkakrotnie spotykałem się z ludźmi, którzy w tym roku idą. Cały czas miałem przeświadczenie, że kiedyś pójdę.  Aż w maju pojechałem do Niepokalanowa na Dni Skupienia i ojciec Artur przedstawił trójkę ludzi, idących do Santiago. Mnóstwo osób dawało im intencje, ale ja nie chciałem się nimi „wysługiwać”, bo wiedziałem, że kiedyś sam wyruszę w drogę.
Po powrocie zaczęły mi się psuć moje wakacyjne plany. Miałem jechać do Włoch stopem, ale ludzie zaczęli się wykruszać. Myślałem, czy by nie pojechać samemu. Ale przypomniałem sobie o Ali, Basi i o Adamie :)

Maciek


No to już wiecie o co chodzi :) Maciek 2,5 tygodnia temu napisał do mnie i ruszamy już jutro.
Pewnie zastanawiacie się dlaczego dopiero teraz. Mnie też to zastanawia. Chciałam pojechać od razu po sesji, chciałam nie mieć problemów z kolanem, chciałam wszystko pięknie pozaliczać, chciałam, chciałam, chciałam.. Ej ale było ciężko, naprawdę ciężko. Tyle razy chciałam wszystko, wszystko rzucić, odciąć się od wszystkiego i być już w drodze. Nie tak miało być – tak chyba mogę zatytułować moje ostatnie 5 miesięcy, czas od momentu podjęcia decyzji o pójściu na pielgrzymkę. Wszystko wyobrażałam sobie zupełnie inaczej, niż się teraz dzieje. Miałam znowu swój plan. Dobrze, że jest jak jest, bo wiem, że Bóg wie lepiej. Ależ chaos. Haha. Ale ciężko pisać o czymś, gdy się nie chce opisywać konkretnych sytuacji. Wybaczcie.
To teraz kilka konkretów. Jutro rano idę na adorację i do spowiedzi . Tak na dobry początek. Potem jedziemy. Stopem oczywiście. Chyba nikogo kto mnie choć trochę zna to nie dziwi :P Musimy dojechać do Metz we Francji. Myślę, że do Basi i Adama dotrzemy w środę. Teraz robię pranie, dopakowuję ostatnie rzeczy, upiekłam z Gosią muffinki dla Basi i Adama, łapię rozkminy, które buty wziąć :P itd
Miało być po Alowemu ale będzie po Bożemu. Mój plan zawiódł (wielka niespodzianka :P) czekam teraz na Jego działanie :D Amen.

Ala


Przez późne śniadanie wyszliśmy dziś o 8.30. Jak dobrze, że pani dała nam 6 bułek. Niestety nie mieliśmy ani kropli wody aż do 12. Przez cały dzień, czyli 35 km szliśmy prostą drogą wzdłuż rzeki, czasami wchodząc do wiosek. Po drodze spotkaliśmy pierwszą pątniczkę, nazywała się Castin i cały dzień z nami szła. Było bardzo męcząco i w pewnym momencie nie chciało nam się z nią iść. Mega zmęczeni doszliśmy do miasta i szukaliśmy noclegu. W końcu po 4 dniach kupiliśmy sobie coś normalnego do jedzenia. Netto nawet jest, szacun!
Francja jak na razie nam się nie podoba.  
Kiedy siedzieliśmy i jedliśmy pod sklepem, nasza koleżanka wpadła na to, że ma namiot i nie będzie z nami spała na dworze. My byśmy już dawno go rozłożyli, gdybyśmy mieli.
Poszliśmy do kościoła, ona została. Kościół niestety zamknięty. Już myśleliśmy, że koniec. Basia na szczęście znalazła kancelarię parafialną. Uf!
Pani mówi po angielsku. Dzwoniła do miliarda osób i nic. Będziemy spać u niej. Chwała Panu!
Czekamy do 22, żeby pójść na nocleg.
I nie możemy się doczekać przyjazdu Ali i Maćka.
Tylko się nie wystraszcie jak nas zobaczycie :D

Basia i Adam

Metz, Metz, Metz


Po śniadaniu wyszliśmy. Na dzień dobry padał deszcz. Aż do chwili przeprawy przez las, szło się bardzo przyjemnie Potem było mega błoto, wyglądaliśmy jak świnki. A wczoraj tak ładnie wypraliśmy spodnie... 


Dziś niedzielny odcinek - 20km. Byliśmy dość wcześnie w Metz. Oczywiście był problem z noclegiem. Najtańszy w schronisku młodzieżowym - 18 euro. Jedzenie też jest bardzo drogie.

Msza po francusku jest bardzo ciekawa.

Czekamy na Alę. 

Amen.


Basia i Adam

sobota, 7 lipca 2012

Brudni, głodni ale szczęśliwi



7 lipca wstaliśmy o 5. Po ciężkiej nocy, podczas której co godzinę dzwonił dzwon znajdujący się nad nami, po świetle, które co chwila się zapalało. Spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę.

Żeby jeszcze bardziej się ubrudzić mieliśmy przeprawę przez mega błoto w lesie. Kiedy wyszliśmy, wyglądaliśmy niczym rasowe brudasy.

Nie mieliśmy jedzenia, więc trochę głodowalismy. Na szczęście doszliśmy do wioski, gdzie był sklep. Mega drogo, ale nie było wyjścia.
Wszyscy nas oczywiście obgadywali :D

Mieliśmy się dziś zatrzymać w St.Hubert, ale w hotelu nie było miejsc. Wysłali na do Vigy.
Nie wiedzieliśmy czy coś jest, więc poszliśmy do restauracji. Uwaga! Siedział pan, który mówił po angielsku. Powiedział, że możemy iść albo do księdza, albo do centrum sportowego. Wypiliśmy 2 kawy, bo jedną nam pan kupił i poszliśmy.

Księdza nie było. W centrum wytargowaliśmy z 30€ na 20. W końcu się wykąpaliśmy i zrobiliśmy mega męczące pranie.

Jutro niedziela, więc wszystkie sklepy pozamykane. Dzisiaj już też kiedy byliśmy żaden nie był otwarty. W restauracji dalej siedział ten pan. Jego żona przyniosła nam chleb, a on znowu kupił nam picie. Cudownie!

Jutro mamy też śniadanie, więc powinniśmy przeżyć :D
Idziemy odsypiać wczorajszą noc.

Basia i Adam

piątek, 6 lipca 2012

Francja?


Wyszliśmy tuż po 6, od rana było pochmurno. Mapę mieliśmy tylko do Perl. Tam dostaliśmy jakieś dziwne nowe mapy, ale nie takie jak trzeba.

I już jesteśmy we Francji! Przywitała nas brakiem oznaczenia szlaku, brakiem noclegów o nieznajomością angielskiego przez tutejszą ludność. 

Kupiliśmy jakiś przewodnik za 10 euro. I tak nie mieliśmy gdzie spać... Poszliśmy pod kaplicę i tak siedzieliśmy pod nią od 13 do 19. Spaliśmy na trawie, ale deszcz zaczął padać. Po deszczu stwierdziliśmy, że idziemy dalej.

Przebijaliśmy się przez jakieś chaszcze jak dzieci buszu :D Kiedy wyszliśmy na drogę postanowiliśmy już dalej z niej nie schodzić.

O 21.30 doszliśmy do jakiejś kolejnej wiochy, nie mogliśmy się dogadać ze spotkanym panem..

Eureka! Pierwsza mini muszla na latarni! Poszliśmy do jakiegoś kościółka. Chwała Panu, że pierwsze drzwi były otwarte. Śpimy tutaj, przynajmniej spróbujemy. Jest tu światło na czujnik i pan zauważył, że tu jesteśmy, wszedł i się zdziwił :D 
Przyniósł nam wodę i sok, zaprosił nas na pizzę. Śmiesznie sobie jeść z Francuzami. 

I śpimy w kościele. Brudni, śmierdzący, ale szczęśliwi.

Basia i Adam

czwartek, 5 lipca 2012

Pierwsze dni lipca


1.07.

Po dzisiejszym dniu jesteśmy specjalistami od gubienia się :D tak! Od samego rana błądziliśmy, do tego padał deszcz. Nie wiedzieliśmy czy znajdziemy nocleg - to jest najlepsze. Dzięki Bogu nasz trud zawsze jest wynagradzany.

Kiedy w końcu udało nam się dotrzeć do celu, poszliśmy do pierwszego kościoła, który zobaczyliśmy. Okazało się, że to był kościół katolicki. Basia stwierdziła, że chodzenie po parafiach i szukanie noclegów wygląda zupełnie jak podczas naszej drogi przez Polskę.

I wiecie co się stało? Dzwonimy, czekamy, otwiera ksiądz. Polak! Czad! Udostępnił nam cały dom młodzieżowy, dał pieniążki. A i polski sernik jedliśmy :D

Warto wspomnieć, że dziś rozwaliły się sandały Adama. Hm.. związał urwany pasek linką do prania. Polak potrafi :D


2.07.

Dziś nie mogło się wszystko zbyt pięknie układać. Przez cały dzień myśleliśmy o noclegu, bo miał być pewny. 30 km w ulewie minęło nam bardzo szybko.

Trochę głodowaliśmy, ale co tam. Nigdy nam tak bardzo nie smakował chleb tostowy z masłem.

5 km od kościoła, do którego szliśmy stwierdziliśmy, że nie będziemy robić zakupów, bo będą jeszcze sklepy. Doszliśmy do miasta. Księdza nie było, pusta plebania. Siedzieliśmy ponad godzinę pod tym kościołem. Okazało się, że ksiądz mieszka 10 km dalej. Super! To chcieliśmy usłyszeć po przejściu 30 km. I nie było sklepu! Miał nam podwieźć pan stolarz, ale chyba zapomniał.

Wygłodzeni, bez noclegu poszliśmy szukać szczęścia. Spytaliśmy pana jak dojść do tego księdza. Zlitował się i podwiózł nas! Nie wiedzieliśmy gdzie to jest, więc zgarnęliśmy jakiś ludzi, chyba z Mołdawii, którzy wskazali drogę kierowcy. Uf..

Po ciekawych przygodach ksiądz z Polski bez problemu nas przyjął. Byliśmy na zakupach zjedliśmy kolację i ogarniamy szlak.

Koniec.


3.07.

Musimy się przyznać, że ze względu na totalne zniszczenie sandałów zmuszeni byliśmy dziś podjechać pod Frankfurt... Ksiądz nas przywiózł na parafie do innego polskiego księdza. Żeby nie było, że się cały dzień obijamy poszliśmy do centrum - jakieś 5 km, a przez kolejne 5 szukaliśmy sandałów i map. Udało się kupić bardzo dobre buty z rabatem 20% :D

Warto wspomnieć, że dzisiaj rano po Mszy rozmawialiśmy z Niemcami (w sumie to ksiądz mówił), a na pożegnanie panie dały nam pieniążki na buty. Super!

Map niestety nie mamy! To jest komedia, jest szlak a nigdzie nie mają map. Także od jutra będzie weselej. Jeden pan w księgarni powiedział, że w Niemczech nie ma szlaku św. Jakuba, ciekawie..

Kiedy wróciliśmy z miasta ksiądz opowiadał nam ciekawe historyczne rzeczy. Tak w ogóle ma 80 lat a wygląda na 60. Stwierdził, że jak będziemy całe życie podróżować, to będzie żyć 120 lat, a św. Jakub chodził z kijem i żył ponad 100 lat :D

Byliśmy z księdzem na zakupach i oczywiście nie pozwolił nam za siebie zapłacić :D Tak... :D

A teraz śpimy na naszej cudownej 2mm karimacie położonej na cienkim styropianie. Fajnie!


5.07.

Powróciliśmy do normalności. O wczorajszym dniu opowiemy wam jak wrócimy, gdyż po prostu nie da się tego tutaj napisać. Może powiemy wam tylko tyle, że jesteśmy pod granicą francuską.

Wczoraj spaliśmy w klasztorze w Trewirze, gdzie zażyczyli sobie za nocleg 23 euro od osoby. Dziś rano było śniadanie gratis...

Weszliśmy sobie na szlak i spokojnie szliśmy. Było gorąco. Mijaliśmy dużo wiosek. O 17 doszliśmy do Marzkrichen. Ucieszyliśmy się, kiedy zobaczyliśmy dom pielgrzyma. Pani nas serdecznie przyjęła i oznajmiła, że nocleg kosztuje 30 euro od osoby. Szok!

Okazało się, że mieszkają i pracują tu jacyś Polacy. Tomek wytargował nam nocleg na 15 euro. To już lepiej. Dzięki Bogu, że się udało, bo byśmy musieli albo spać na przystanku, albo w kościele o ile byłby otwarty. No jeszcze moglibyśmy iść 15 km do następnego miasta.

Czekamy na kolegów, żeby jechać do sklepu. Prosimy was o modlitwę!

Basia i Adam

sobota, 30 czerwca 2012

Fulda


Po wczorajszym świętowaniu śniadanie było dopiero o 8.30. Zanim się zebraliśmy było już po 10. Ciężko było się rozstać.

Dzisiaj krótka droga, bo do Fuldy tylko 15 kilometrów. Żeby nie było zbyt łatwo był okropny skwar, więc i tak zdążyliśmy się zmęczyć. Ten szlak jest jakiś dziwny, musieliśmy chodzić rowerowym.

Nie mieliśmy załatwionego noclegu, więc poszliśmy do informacji turystycznej. Pani dzwoniła, aż załatwiła nam nocleg w klasztorze. Dobrze, że się udało, bo hotel od 39 euro, nie dla nas.

Niesamowicie czujemy się w ubraniach wypranych w pralce :D Nasze sandały powoli umierają, o nie!


Byliśmy na spacerze, chcieliśmy zobaczyć katedrę, ale jest koncert i nie można przejść. Trudno! 


Idziemy spać.

Basia i Adam

Niespodzianki


 Przez cały dzień nie chodziliśmy wytyczonym szlakiem, bo prowadził okrężną drogą, więc stworzyliśmy własny :D Z mapą i kompasem daliśmy radę. Nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać. 8 km przed celem zabrało nam wody, poszliśmy do Caritasu. Napełniliśmy butelki, dostaliśmy lody. Pan zadzwonił po jakiś ludzi, którzy przyszli i myśleli nad naszym noclegiem. Jeden pan odprowadził nas na szlak, dał adres i powiedział, że możemy przyjść. Więc poszliśmy!

Czekaliśmy pod domem nr 30. Przyjechał pan z panią :D Przyjęli nas jak rodzinę! Byliśmy razem na Mszy Świętej. Aaa czad! Potem był grill! Od rana chcieliśmy w jakiś sposób uczcić zdaną maturę :D i się udało. Ależ to mega było. Potem razem śpiewaliśmy, Basia grała z panem na gitarze. Ogarniacie? 29 czerwca, a my siedzimy sobie w Niemczech w jakimś domu i wspólnie świętujemy zdane egzaminy. My nie ogarniamy :D CHWAŁA PANU, że takie niespodzianki nam robi :D
I w końcu mogliśmy skorzystać z pralki.

A Ali w dniu jej urodzin (30.06) życzymy wszystkiego najlepszego! I żeby już do nas dojechała :D

Basia i Adam

Droga


25.06.

Ze względu na krótki odcinek, który nas dziś czekał byliśmy pełni entuzjazmu. O 6.30 byliśmy na szlaku, bardzo dobrze nam się szło, było chłodno. Przez 25 km odpoczywaliśmy tylko jeden raz, mieliśmy mało jedzenia, zero słodyczy - aż dziwne :D

O 12 doszliśmy do Erfurtu. Przyczepił się do nas jakiś dziwny pan, który mówił w każdym i żadnym języku jednocześnie. Schowaliśmy się za krzakami a potem w sklepie, ale jesteśmy :D cieszyliśmy się, że tak szybko będziemy dziś na noclegu, ale nasza radość szybko minęła. W klasztorze augustynów zlikwidowali albergę, teraz w mieście jest jedynie hotel, jedyne 18 euro za osobę chcieli, super! W hostelu - 12 euro. Nie poszliśmy. Wysłali nas do urszulanek, niestety pokój zajęty. Przyszła pani, która mówiła po polsku, poleciła albo schronisko, albo Katolickie Stowarzyszenie Studentów. Poszliśmy do tego drugiego. Dziewczyna odesłała nas do informacji. Totalnie zmęczeni, chyba wzruszyliśmy pana, dzwonił do 10 osób aż się udało. I nocujemy w tym budynku studentów. Byliśmy prawie jak Józef z Maryją - od drzwi do drzwi..

Byliśmy na Mszy Świętej, pozwiedzaliśmy miasto i przeszliśmy się szlakiem, żeby rano wiedzieć, gdzie iść. Wieczorem był kurs tańca, więc sobie pooglądaliśmy jak ładnie tańczą. Już o 22 spaliśmy.


26.06.

Nasze wczorajsze chodzenie szlakiem na nic się nie przydało. Wędrówkę rozpoczęliśmy od zgubienia się. Straciliśmy godzinę i bez sensu przeszliśmy 5 km. Cudowny poranek. Że też musieli jakiś drugi szlak wymyślić. Kiedy trafiliśmy na nasz szlak zaczęło być strasznie zimno! Normalnie jesień. Niektóre odcinki były powalające, np. 5 km totalnie prostej drogi. Alberga miała być na początku miasta, ale była jednak na końcu. W sumie dobrze, bo jutro będzie bliżej. Jesteśmy w Gotha.


27.06.

Dzisiejszy dzień był mega ciężki. Było strasznie pod górę. Do tego 36 km. Spaliśmy w jakimś hostelu a zarazem domu starców. Fajnie.


28.06.

O 6.15 wyszliśmy i na dzień dobry przed nami była ogromna góra. Basia nastawiła się na 26 km, Adam na 36, a jak się później okazało były 42 km. Niesamowicie ciężkie 42 km. Ciągle pod górę.. I te 11 kilogramowe plecaki.. Na szczęście droga prowadziła przez las, więc był cień. Zabrakło nam wody, był skwar, więc się później odwodniliśmy. Basia narzeka, że nie ma jak głowy umyć, mamy mini umywalkę i lodowatą wodę, czad! Dostaliśmy dyplomik za przejście tego szlaku, jutro zaczyna się nowy, kupiliśmy mapy. Na szczęście pastor przyjął nas bez problemu, bo inaczej musielibyśmy iść do hotelu. Nadal nie możemy się przyzwyczaić do biegających po plebanii dzieci :D jesteśmy zmęczeni na maksa!

Basia i Adam

piątek, 22 czerwca 2012

Lipsk - Meresburg - Freyburg


21.06.

Dziś po raz pierwszy udało nam się wyjść przed czasem. Już o 6.20 byliśmy na szlaku. Przez 2 godziny przebijaliśmy się przez miasto. Było to dość niemiłe a poza tym padał deszcz. Kiedy w końcu wyszyliśmy z Lipska mieliśmy przeprawę przez las, błoto, gliniane drogi rozmiękczone wodą. Nasze buty ważyły 3 kg :D Adam stwierdził, że Alę omija najlepsza droga :D
Pogoda była dziś bardzo sprzyjająca, dlatego udało nam się przejść 40 km. Ale przez ostatnie 10 km siadało nam na mózgi :D Nasze zachowanie było bardzo zdziczałe haha :D

Jesteśmy w Meresburgu. Wczoraj bardzo narzekaliśmy na nocleg, za to dziś mieszkamy w kościele ewangelickim na chórze :D Mamy umywalkę :D Chwała Panu, że było zimno dzisiaj! Tak... A teraz, żeby nikt nie mówił, że mało dziś przeszliśmy, to poszliśmy na spacer do sklepu. Oczywiście nie umieliśmy go znaleźć, ale jakiś pan nas prowadził. Ha mega :D

Teraz siedzimy, rozmawiamy sobie z panią i jemy bardzo niezdrowe gorące kubki i dania w 5 minut.

Basia i Adam



22.06.

Chyba jesteśmy zmęczeni, bo nie daliśmy rady wstać o 5, udało nam się dopiero o 6. W piekarni oddaliśmy klucz i poszliśmy. Most był zamknięty i nie wiedzieliśmy którędy iść. Dobrze, że pani Niemka szła za nami. Wyprowadziła nas na szlak. Ogólnie to żegnaliśmy się z nią dzisiaj 5 razy.

Dziś przeszliśmy 29 kilometrów, więc tak nie za dużo :) Mały napad na czereśnie też zrobiliśmy.

O 17 doszliśmy do Freyburga. Super miasto, położone w dolinie. Jedyna alberga w mieście za 5 euro. Basia narzeka, bo we wszystkich sklepach w mieście są stare owoce.
Nie ma nic piękniejszego niż ręczne pranie naszych mega brudnych ubrań :D 
Liczyliśmy ile odcisków mieliśmy od początku pielgrzymki, Adam aż 9, Basia tylko 30 :D
Teraz leżymy i odpoczywamy, Adam robi słit focie.


Basia i Adam

czwartek, 21 czerwca 2012

Lipsk


Szalony dzień!

Spaliśmy ponad 10 godzin, czyli za dużo. Na Mszy było zaledwie 13 osób. Była po niemiecku, ale czasami ksiądz mówił do nas po angielsku i dał na Ewangelię do przeczytania po polsku. Na koniec otrzymaliśmy specjalne błogosławieństwo. Mega!

Nie obeszło się bez wrzucenia fot na fejsa. Pożegnaliśmy się i o 11 wyszliśmy, późno!

Pogoda była straszna, pochmurno, duszno, źle się szło! Zrobiliśmy napad na czereśnie i groch, a co! Ale droga się strasznie ciągnęła..

Zrobiliśmy zakupy w Lidlu w Lipsku i szukaliśmy noclegu. Nie macie pojęcia co to było! Doczłapaliśmy do sióstr dominikanek, ale... mają tylko 2 miejsca, z czego jedno było zajęte, bu.. To na pewno był pan, który zawsze leży i czyta gazetę :D Siostry zadzwoniły do jakiegoś pana i dały nam adres. Nie umieliśmy znaleźć tego miejsca, zaczął padać deszcz. Dopiero o 20.30 się udało. Jesteśmy w mieszkaniu u pana, który mówi tylko po niemiecku, więc porozumiewamy się przez translator. Śmiechowo!

Basia i Adam

środa, 20 czerwca 2012

Mali złodzieje


Warto było wstać o 4.30, iść 36 kilometrów, spalić się na słońcu, żeby być teraz w alberdze przy katolickim kościele. Ksiądz nas niesamowicie serdecznie przyjął. Pan, który tutaj też jest zrobił nam zdjęcie z księdzem, wydrukował i wyśle do domu, haha mega :D

Droga była bardzo ciekawa, od samego rana żywiliśmy się kradzionymi owocami i warzywami. Już o 7 rano Adam skakał po czereśnie. Potem był groszek, kangusy (czyli zboże) i truskawki :D

Jesteśmy w Wurzen, spotkaliśmy pierwszą grupę Polaków, zbierają tutaj truskawki (podobnie jak my ;)). Jeżeli będąc zagranicą widzisz człowieka siedzącego z laptopem na chodniku, to wiedz, że to Polak korzystający z internetu :D

Jutro pójdziemy na Mszę o 9, yeah, czad! :D

Basia i Adam

Ps. Proszę podpisujcie się pod komentarzami, bo nawet nie wiemy kto je pisze :P Ala

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Miesiąc w drodze


Doszliśmy do wniosku, że ludzi wzrusza nas młody wiek. Babcia i dziadek, przynieśli nam do naszych sobotnich, podgrzanych w piekarniku bułek ser i miód, a na drogę gofry i czekoladki. Odprowadzili nas, dali 5 euro i kupili bułki. Są mega!

Od rana był niesamowity upał. Wyobraźcie sobie iść 10 km bez wody a potem uciekanie przed burzą, ciekawie. Nie było żadnego sklepu, więc poszliśmy do pastora po wodę.

Żeby nie było nudno mieliśmy dziś przeprawę jakąś łodzią przez rzekę, za 2 euro :D

Jesteśmy w Strehla, odpoczywamy. Jutro czeka nas 36 km. Obliczamy czas, bo możemy nie zdążyć na studia.. Tak..

Każdy Niemiec nas pyta, co o tej pielgrzymce sądzą nasi rodzice.
A Adam zaczął zaciągać po naszemu, wschodniemu. Doszedł do wniosku, że to przez używanie 4 języków :D

Dziś mija miesiąc od naszego wyjścia, mamy za sobą około 850 kilometrów i dalej nie możemy uwierzyć, że to się dzieje naprawdę :D

Basia

Idziemy, idziemy



14.06. (czwartek)

Jesteśmy w Bautzen. Dosłownie cudem dostaliśmy się do albergi. Niemiec, który mówił po rusku zaprowadził Adam, a mnie jakaś pani. Kurcze, z nieba nam spadli. To jest piękne, że oni sami do nas podchodzą i  pytają jak pomóc.

Dzisiejszy dzień był bardzo długi, zrobiliśmy ok. 35 km. 
Na dzień dobry była ogromna ulewa. Okazało się, że nikt nie liczył ile zjedliśmy, więc Adam stwierdził, że gdyby to wiedział, to by się najadł jak "dziki pielgrzym".

Po drodze spotkaliśmy dwie pani, które też pielgrzymują, fajnie się z nimi rozmawia, takie 3 w 1: niemiecki, polski, angielski.
Adama dziś wykazał się znajomością języka niemieckiego, mówiąc do pani: dzień dobry. Mega się zdziwiła :D

Jesteśmy padnięci, dobranoc.

Basia



15.06 (piątek)


Nawet nie macie pojęcia jak ciężko było dziś wstać. Na szczęście wizja tylko 18 km nam pomogła. Musieliśmy odpocząć po wczorajszym.

Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie przy domu pogrzebowym na cmentarzu.Przyszli jacyś państwo i pani zaczęła coś mówić po niemiecku na co Adam jej odpowiedział: my nie rozumiemy po polsku haha 

Droga minęła bardzo szybko, już o 13 byliśmy w alberdze. Nie było nikogo, wszystko otwarte, jedzenie, picie, wszystko dla pielgrzymów. Nie wiedzieliśmy co robić, bo nie umiemy niemieckiego. Napisaliśmy kartkę do pani Moniki, właścicielki, która mówi po polsku, że jesteśmy na górze:D 

Przyszły także nasze znajome Gabi i Rita, starsze panie. Są takie mega. Uwielbiamy z nimi rozmawiać po polsku-niemiecku-angielsku :D Dostaliśmy od nich medaliki i my daliśmy nasze z Niepokalanowa. Rita opowiadała o Asyżu i o tym, że jest ewangelizatorką. O 19 byliśmy na Mszy, jak cudownie! Aż lepiej człowiekowi, bo już 2 dni nie było naszych kościołów. Msza była w języku serbołużyckim, także ciekawie. 

Jak wróciliśmy, to była już pani Monika i jeszcze jedna pielgrzymowiczka (sic). Robiły wspólną kolację.
Ci ludzie są tacy wspaniali! Siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy, hit Basi: our stóp hurts :D

Próbowaliśmy wrzucić zdjęcia, jednak niemiecki laptop i wolny internet nam to uniemożliwiły. Może kiedyś się uda więcej. Dzień czaderski!

Basia i Adam



16.06 (sobota)


Dziś rekordowo długo jedliśmy śniadanie, bo ponad godzinę. Pani Monika jest cudowna, nie mogliśmy się rozstać. Od samego rana działo się niesamowite rzeczy. Podszedł do nas pan, który mówił po serbsku i niemiecku, a my po rosyjsku i polsku. Oczywiście się dogadaliśmy :D Zaprowadził nas do siebie, dostaliśmy wodę i 5 € :D
Po kolejnych 5 km wstąpiliśmy do naszego kościoła, akurat był ślub. Odpoczęliśmy koło kościoła i przyszedł ksiądz, troszkę mówił po polsku. Zaprosił nas na obiad. Mega! Tak się najedliśmy, że ledwo mogliśmy dalej iść. A przed nami było jeszcze 20 km.

Kupiliśmy sobie po litrze coli, żeby plecaki nie były zbyt lekkie. Ha, w Polsce takiej nie ma :D

O 19 dotarliśmy do albergi. Był tam chłopak, który zadzwonił do jakiegoś pana. On przyjechał i nas stamtąd wyprowadził, więc bardzo się zdziwiliśmy. Zaprowadził nas do kościoła, złapał za ręcę i zaczął coś śpiewać przed ołtarzem. Przeżyliśmy szok. Potem pan pojechał rowerem i kazał nam iść przez 5 minut prosto. Doszliśmy do chatki, takiej z 1826 roku! Mieszkamy w niej – taki powrót do przeszłości :P Nie ma prądu, wody, wszystko jak w pierwszej połowie XIX wieku :D

Dostaliśmy kolację. Uwaga – wydarzenie dnia – Basia spróbowała wina :D

Był też u nas pan, który odnowił ten dom i opowiedział nam jego historię. Oczywiście była z nim pani Alicja – Polka, która nam wszystko tłumaczyła. Niesamowita kobieta. Przywiozła nam picie, bo zapomnieliśmy, że jutro niedziela. Dała nam też swoje ostatnie pieniądze, kurcze, cudowna jest!

Teraz siedzimy przy świeczkach, ogarniamy się do spania. Jutro 15 lub 30 kilometrów, zależy jak nogi. Na razie bolą… Jest burza.

A główne hasło dnia to: Ala przywiezie :D Ej tęsknimy za Tobą!

I takie małe podsumowanie, zdanie, które jest napisane na suficie: nie ten, kto dużo ma jest bogaty, tylko ten kto mało potrzebuje.

Basia i Adam

Ps. Dziękujemy za doładowania :D



17.06. (niedziela)

To niesamowite, przyszliśmy bez niczego, a wyszliśmy ze wszystkim!

Rano było chłodno, więc się dobrze szło. Po 15 kilometrach stwierdziliśmy, że pójdziemy jeszcze 17 do Grosenhain. Droga biegła przez lasy i pola, przyjemnie. Tylko przez ostatnie kilometry było gorąco.

Do albergi doszliśmy po 17. Właściciele to starsze małżeństwo. Dobrze, że jest tu jeden pielgrzym, który tłumaczył nam na angielski.

Wszystkie sklepy dziś zamknięte, więc niestety musieliśmy iść na pizzę..

Niestety nie byliśmy na Mszy i jak na razie nie będziemy. Wyszliśmy z „katolickiej wyspy”  Serbołużyczan i nie ma katolickich kościołów.

Basia i Adam

środa, 13 czerwca 2012

Guten Tag


Pozdrawiamy wszystkich Polaków w Polsce :D

Jak przystało na nas, pielgrzymów, od razu po wejściu do Niemiec zgubiliśmy się. W ogóle to myśleliśmy, że jak będziemy przekraczać granicę, to będzie jakaś kontrola czy coś, a tu przeszliśmy przez most i były Niemcy. Niezły szok.

W informacji turystycznej nie chcieli gadać po angielsku, ale jakoś się udało, trafiliśmy na szlak. Jest super oznaczony, biegnie przez lasy, pola. Ludzie są bardzo sympatyczni. W lesie troszkę zmokliśmy.

Spotkaliśmy pielgrzyma i tak sobie rozmawialiśmy w 3 językach :D

Mieszkamy w alberdze w Anrsdorf. Mamy dostęp do całego baru z jedzeniem i myślimy jak oni to policzą. Teraz siedzimy i odpoczywamy.

Basia i Adam


Ps. Bylibyśmy wdzięczni gdyby nam ktoś doładował konto, bo smsy są drogie, a na koncie mamy 1 zł i nie mamy jak notek pisać :P

wtorek, 12 czerwca 2012

Ostatni dzień w Polsce


W życiu byśmy nie pomyśleli, że tyle się dziś wydarzy. Dziś rekordowo późno, bo dopiero o 9.52 byliśmy na szlaku. Dlaczego? Bo jesteśmy ślepi i nie umieliśmy go znaleźć. Tak więc było ciekawie.

Strasznie opornie nam się dzisiaj szło, ale spotykaliśmy ciekawych ludzi :D
Policjanci zdziwili się, kiedy powiedzieliśmy skąd idziemy, a jeszcze bardziej, kiedy powiedzieliśmy dokąd. Chcieli nas powieźć :P Oczywiście nie skorzystaliśmy. 
W sklepie pan stwierdził, że jesteśmy zwiadowcami i nawet suszymy skarpetki na agrafkach :D Pan zastanawiał się też, gdzie Adam będzie oglądał mecz.
Pan: Gdzie wy dzisiaj idziecie?
Adam: Do Zgorzelca.
Pan: Gdzie Ty będziesz mecz oglądał.. chyba na CPNie... 

Jakieś 8 kilometrów przed Zgorzelcem rozmawialiśmy z panią, która powiedziała nam, że właśnie w tym kościele, do którego zmierzamy będzie o 18 Msza o uzdrowienie i wieczór uwielbienia.
Dostaliśmy skrzydeł, zaczęliśmy niemalże biec. Wszystko było piękne do momentu, w którym zgubiliśmy szlak a była godzina 17.30. Nie było możliwości, żeby na cokolwiek zdążyć.

Poszliśmy jakąś drogą, nadrobiliśmy 10 km, byliśmy padnięci, głodni i tak bardzo spragnieni. Ostatkiem sił dotarliśmy do kościoła. Akurat zaczynała się modlitwa uwielbienia. Oj mega :D

I pośpiewaliśmy sobie, jej :D Cudownie :D

"Chcę wywyższać imię Twe"

Ojciec nas przedstawił, pozwolimy sobie zacytować: "Są tutaj Boży popierdzieleńcy, którzy idą do Santiago" haha
Ojciec nas na koniec pobłogosławił.

O 20.30 ksiądz zaprowadził nas do byłej kaplicy. Wykąpaliśmy się w umywalce, ksiądz przyniósł nam jedzenie.
No i Adam musiał jeszcze odwiedzić McDonalda na pożegnanie Polski.

I słowo Adama na dziś: Polska mistrzem Polski.

Dziękujemy wszystkim dobrym ludziom, którzy pomogli nam przeżyć drogę przez Polskę, dziękujemy za noclegi, jedzenie, pomoc, rozmowy, WSZYSTKO!
Pamiętamy w modlitwie.

Jutro przekraczamy granicę, więc pewnie będziemy pisać rzadziej. 

Basia i Adam

poniedziałek, 11 czerwca 2012

A głupi myśli, że nie ma Boga

por. Ps 53 :)

A głupi myśli, że nie ma Boga [klik]

Dziś stwierdziliśmy, że pójdziemy szlakiem, bo będziemy mieć bliżej. Po Mszy zrobiliśmy sobie kanapki z wczorajszymi bułkami i udaliśmy się w kierunku Lubania.

Na początku to była bardzo fajna droga. Potem mieliśmy cudowną przeprawę przez błoto. Ludziom, którzy chcieliby przejechać polskie Camino na rowerach życzymy powodzenia. Nawet traktorem byłoby ciężko :P Byliśmy cali brudni, a Basi spodnie miały wystarczyć jeszcze na jutro :D

Ogólnie to było fajnie, chodziliśmy przez jakieś wsie. Oczywiście 6 kilometrów przed celem musieliśmy zgubić szlak i iść swoim. Na szczęście wróciliśmy na szlak, nawet było to miejsce, w którym łączą się 3 szlaki Camino, ha i nasza nowa :D

Dziś mamy nocleg u sióstr magdalenek, wiedziały kim jesteśmy, bo ksiądz z Prochowic dzwonił :) Zjedliśmy obiad i poszliśmy szukać poczty i apteki.

Wysłaliśmy 2,5 kg zbędnych rzeczy :D Może lżej będzie iść? No i szukaliśmy dobrego człowieka, który sprzedałby nam antybiotyk, bo nie mieliśmy recepty.
W pierwszej aptece pan powiedział, że nie ma mowy. W drugiej pani po paru pytaniach i po zobaczeniu stopy Basi powiedziała, że sprzeda. Dała nam leki, plastry, gaziki i to wszystko za darmo! Anioł nie kobieta! To było takie niesamowite!
Zrobiliśmy zakupy i poszliśmy robić pranie, dużo prania.

Teraz siedzimy, naprawiamy nogi - to znaczy nogi Basi, a Adam je cukierki :D

Jutro o 7 Msza i do Zgorzelca :)

Basia i Adam

niedziela, 10 czerwca 2012

Lwówek Śląski


Z okazji niedzieli spaliśmy dziś do 7 :D mieliśmy iść krótki odcinek, więc się nam nie spieszyło.
Pożegnaliśmy się z królikami na pasztet dla Ali i wyszliśmy.

Nie mieliśmy jedzenia, tylko słodycze. Robiliśmy bardzo długie przerwy. Kiedy w końcu znaleźliśmy sklep, to kupiliśmy 7daysy, bo nic innego nie było. Jak już zjedliśmy, okazało się, że były przeterminowane :D

W pewnym momencie pojawiła się dziewczynka, która szła przed nami. Zobaczyliśmy szlak św. Jakuba (przez 2 dni nim nie szliśmy), po czym dziewczynka zapytała, czy idziemy do centrum. Szła kilka metrów przed nami i tak jakby nas prowadziła - trudno to opisać.

Witaliśmy się też z kolarzami.

Kiedy dotarliśmy do celu, ksiądz już na nas czekał. Dostaliśmy pokój. Byliśmy na wieczornej Mszy, oczywiście ksiądz się za nas modlił, zaprosił nas także na kolacje.

Właśnie przeczytałam bajkę o choince na dobranoc i idziemy spać.

Kolorowych koszmarów :D

Basia

Do granicy coraz bliżej


9.06

Mieszkamy w lesie, nie mamy łazienki ani prądu, ale za to mamy znicze :D Adamowi się tu podoba. Biegają króliki, sarenki, kozy i inne zwierzątka a Adam za nimi :D Są piękne widoki.

Dobrze, że kupiliśmy sobie chleb i zmutowaną szynkę, bo byśmy głodowali. 

Dzień minął dobrze, wyszliśmy po Mszy i śniadaniu. 3 razy padał deszcz, Basię boli noga.


10.06

Jesteśmy już w Lwówku Śląskim, mamy fajny pokój :) Już byliśmy w sklepie, bo umieramy z głodu, Basia się chyba lepiej czuje :)

Basia i Adam

sobota, 9 czerwca 2012

Cześć jestem Basiek


8.06.

Cześć jestem Basiek i od dzisiaj jesteśmy braćmi :D Na początek kilka ciekawych odpowiedzi przechodniów na pytanie, jak dojść do sióstr karmelitanek:
1. "A są w ogóle takie?"
2. "Po lewej stronie będzie Real, skręcicie w prawo i tam będzie plebania sióstr" :D
3. "Musicie PANOWIE iść prosto przez park.."

Taaak.. I z ostatniej chwili.
Basia: Jaki wynik?
Adam: 1:1
Basia: Dla kogo?
Haha :D tak..

Wracając do tematu, po Mszy poszliśmy na śniadanie, dostaliśmy mega wyprawkę, tyyyyle słodyczy :D Zrobiliśmy sobie zdjęcia i księża odprowadzili nas na szlak. Cieszyliśmy się, że w końcu będziemy mogli nim iść. Jednak kiedy, idąc szlakiem trzy razy  nie wiedzieliśmy gdzie skręcić a droga była bardzo zarośnięta, nasza radość znikła.

Ogólnie to milczeliśmy przez całą drogę. Basi przeszło na gardło i gadać nie może.

W jednej z wiosek pani dała nam lody i czekoladę, bo do Hiszpanii daleko :D

Po trudnej przeprawie przez miasto dotarliśmy do sióstr. Bardzo serdecznie nas przyjęły i nakarmiły. Kurcze wszyscy tak o nas dbają. Byliśmy w sklepie po cieplejszą kurtkę dla Basi - rabat dla pielgrzymów wymiata :D A i kompas kupiliśmy, bo zbyt często gubiliśmy się w lesie.

Adam nie ma żadnych odcisków, nic nie narzeka, no może tylko na to, że wszędzie mówią o Euro. Jednak teraz siedzi w pokoju biskupim i ogląda mecz na 50-calowym telewizorze.
Basia wyprała połowę rzeczy i potem zwątpiła. Jak na razie obraziła się na słodycze i przeprosiła owoce :D Jest fajnie :D

Basiek i Adam

piątek, 8 czerwca 2012

Jak pielgrzym się wyśpi, to ma świeższe myśli


Zdarzają się takie dni, kiedy pielgrzymi dość mają,
wtedy jeden dzień więcej w Prochowicach zostają.

Mając za sobą kilometrów wiele
salkę dostają tuż przy kościele.

W tej salce okropny barłóg mają,
bo jak zwykle nic nie sprzątają.

Księża noclegi nam załatwili,
dobre jedzenie też zapewnili.

Są mega super i tacy fajni,
dali nam nawet dostęp do pralni.

Radia słucham, sok se pijemy,
no może w końcu się ogarniemy?...

Osiem herbat dziś wypijemy,
bo Boże Ciało tak świętujemy.

Jutro do Legnicy podążać będziemy,
karmelitanki tam odnajdziemy.

Wybaczcie nam formę tekstu tego,
lecz jest to efekt dnia rozpustnego :D

Basia gorączki się już pozbyła,
do dobrej formy szybko wróciła.

Adam się wyspał, w kominku napalił
- kawał dobrej roboty odwalił.

Po co te rymy? Sami nie wiemy ;)
Jutro normalnie już napiszemy :D


Basia i Adam

czwartek, 7 czerwca 2012

Życie pielgrzyma za kulisami


6.06

Jak każdego dnia mieliśmy problem ze wstaniem. Ale ile można włączać drzemkę skoro Msza o 6.30?
Szybko wyskoczyliśmy z łóżek, aby się ogarnąć i zdążyć. W pokoju był niemal mróz, więc ciekawie, zwłaszcza dla Basi, która się przeziębiła.

Po Mszy zjedliśmy śniadanie i zrobiliśmy dużo kanapek. Było już późno, bo prawie 9. Wizja 32 km trochę przerażała... Tym bardziej, że nie widzieliśmy, do którego miasta iść, aby znaleźć nocleg. Ale jeszcze pełni entuzjazmu szliśmy całkiem przyzwoitym tempem.

Jedna pani pod sklepem spytała na jaką imprezę idziemy, zaś druga po zejściu z roweru stwierdziła: "ale się zsikałam". Wesoło.

Jednak w pewnym momencie zaczęło być strasznie ciężko. Zaczęliśmy strasznie człapać.

Ostatnio 7 kilometrów było najgorsze, nie mieliśmy siły. Basia miała gorączkę, myślała, że siądzie i już tam zostanie.
Ale z pomocą Boga można przejść z gorączką 32 kilometry.

Doszliśmy na 20. W Prochowicach zaczął się szlak św. Jakuba, więc szukaliśmy muszli. Ksiądz nas przyjął bez problemu. Mamy salkę, jest kuchnia, Basia dostała nawet łóżko polowe i termometr. Mamy dużo jedzenia.
I zostajemy tutaj jeden dzień, żeby wydobrzeć.
Księża są niesamowici :D

Basia i Adam

wtorek, 5 czerwca 2012

Z życia Basi i Adama, może nie kolejna drama :)


Znowu ledwo dziś wstaliśmy,
do kościoła pobiegliśmy.
Ksiądz nas też pobłogosławił
i w długą drogę odprawił.
Jeszcze śniadanie zjedliśmy
i kanapki zrobiliśmy.
Siostry słodycze nam dały
i nas miło pożegnały.
Bez przystanku długo szliśmy,
jednak później już padliśmy.
W Obornikach siedzieliśmy,
dużo słodyczy jedliśmy.
Ludzie dziwnie spoglądali,
bo dziwaków oglądali.
Długo żeśmy tam siedzieli
i o niczym nie myśleli.
Potem przedszkole już było,
więc wesoło się zrobiło.
Basia autami jeździła
i jak małe dziecko była.
Adam jeszcze lepiej miał,
bo se lalki kołysał.
Znowu się zasiedzieliśmy,
więc się trochę zmartwiliśmy.
Koniec drogi trudny był,
bo nam już zabrakło sił.
Siostry na szczęście nas przyjęły
i kolację ogarnęły.

To był trudny dzień.

:D

Basia i Adam

Milicz - Trzebnica


Stróże Poranka - Drogi [klik]


4.06
Razem z panem Józefem byliśmy na Mszy, wzięliśmy pieczątki i udaliśmy się w 32 - kilometrową drogę.
Padał deszcz, było zimno. Dobrze, że Ala przywiozła nam buty :D
Mimo deszczu droga była przyjemna, dużo lasów, czasami wioski.
W jednej wsi poszliśmy do sklepu po sok i bułki. Pan nie mógł uwierzyć, że idziemy do Hiszpanii. Jego żona zrobiła nam kawę i dostaliśmy ciastka, czad :D
Ludzie mówili, żebyśmy w Trzebnicy poszli na nocleg do sióstr, bo na pewno nas przyjmą. Od sklepu mieliśmy jeszcze 15 km.
Podbudowani miłym spotkaniem, szliśmy dalej, śpiewając kolędy i grając butelką w golfa :D Taki sposobem czas nam szybko zleciał.
Doszliśmy do sióstr boromeuszek. W pierwszej chwili myśleliśmy, że nas siostra przełożona nie przyjmie. Jednak udało się. Dostaliśmy obiad i mieszkanie :D 3 pokoje, kuchnia, łazienka - szaleństwo :D W końcu zrobiliśmy pranie, bo znów mieliśmy deficyt ubrań. Teraz pijemy osiem herbat i idziemy spać, bo jutro o 6 Msza.

Basia i Adam

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Szalony weekend



Kiedy Bóg drzwi zamyka - otwiera okno. Odetchnij. Popatrz. Spadają z obłoków małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia.


No to z Lednicą było tak:

Jak wstaliśmy rano w sobotę, to jeszcze nie wiedzieliśmy, że na nią jedziemy. Poszliśmy na Mszę na 7.30, która była też dla wyjeżdzających na Lednicę. Na zakończenie Mszy ksiądz powiedział, że dobrze, że jeszcze są takie świry, idące do Santiago, bo w domu ludzie umierają.
Potem ludzie zaczęli się pakować do autobusu i… okazało się, że zostały 2 miejsca wolne! Więc cóż było robić? JEDZIEMY!

W drodze oczywiście spaliśmy i nie odzywaliśmy się do nikogo :P no może trochę się odzywaliśmy. Na miejscu byliśmy o 11. Dla Adama to była pierwsza Lednica, więc na początku był bardzo obojętny. Aby wejść na pole czekaliśmy godzinę, choć Adam stwierdził, że to były 4 godziny. Ogólnie to byliśmy na głodzie, bo od rana nie jedliśmy słodyczy. Na szczęście nasi znajomi, którzy byli też na Lednicy zawołali nas na gofry, sernik, trufle, kanapki :D Nie głodujemy :D Spotkaliśmy również koleżanki Basi ze Śląska. Tegoroczny temat był mega, o zaufaniu i miłosierdziu. Tańczyliśmy na Chwałę Pana! Mega było. Poznaliśmy takich cudownych ludzi. W życiu byśmy nie przypuszczali, że będziemy na Lednicy i będziemy mieć pieczątki w zeszytach :D Tak miało być. Przed 24 wracaliśmy do domu. Totalnie zmarznięci i zmęczeni o 3 wróciliśmy do pani Bogusi. Poszliśmy spać. Noc była strasznie krótka, bo już o 9 byliśmy na Mszy i staraliśmy się być przytomni.

Pierwszy raz wyszliśmy tak późno - o 10.30. Dobrze, że to tylko 25km. Miało być mniej, jednak oczywiście poszliśmy na około. Musieliśmy skakać przez krzaki, wesoło. Jest u nas Ala (nie napisaliśmy dlaczego jej nie ma, niestety musiała wrócić na sesję). Czekaliśmy na nią z utęsknieniem. Przywiozła nam muffinki :D I buty dla Basi, bo w sandałach nie może na razie chodzić. Jesteśmy u pana Józefa i jest czadersko. Po tygodniu diety słodyczowej zjedliśmy w końcu obiad :D Ja muszę to pisać, Adam planuje trasę, Ala robi sobie słit focie, a tata Ali się denerwuje, bo chce już jechać :D

Basia

sobota, 2 czerwca 2012

1.06


Razem z panem Markiem byliśmy na porannej Mszy Świętej. Po Mszy wzięliśmy pieczątki i dostaliśmy informacje o "skrócie" do Ostrowa Wielkopolskiego. Ucieszyliśmy się, że przejdziemy mniej kilometrów.

Po 3 kilometrach sprawdziliśmy na GPSie ile kilometrów nam zostało, okazało się, że 40.. Cóż, trzeba iść dalej. Nie ma odwrotu.
Pogoda nam nie sprzyjała, padało i było zimno. Trasa była bardzo kręta, więc oczywiście z niej zboczyliśmy i niestety się zgubiliśmy. Włączyliśmy GPS, zaczął wariować. Pokazywał nam drogę przez środek pola z kartoflami jako dobrą drogę. Na szczęście potem pokazywał już dobrze.
Dobrze, że Paweł, u którego byliśmy na noclegu w Wilkowie wgrał nam go.

Ledwo doszliśmy do Ostrowa, ogólnie przeszliśmy 45 km. Zmęczeni, ale szczęśliwi zostaliśmy zabrani przez panią Bogusię na nocleg.

Adam

Ps. Basia i Adam są właśnie na Lednicy :) a jak się tam dostali? O tym w następnej notce :)

czwartek, 31 maja 2012

35 kilometrów


Jak dobrze zacząć dzień poranną Eucharystią :) Po niej nasza cudowna siostra Franciszka przygotowała nam śniadanie. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i oczywiście dostaliśmy mega wyprawkę.
I jak tu przestać jeść słodycze skoro wciąż je dostajemy? :D

O 8.30 byliśmy na szlaku, to dość późno.
Przez 35 kilometrów nikt z nami nie rozmawiał, ludzie uciekali do domów. Wydaje mi się, że nie jesteśmy tacy straszni, no ale cóż. Jedynie dwoje malutkich dzieciaczków się uśmiechnęło :)

Jeśli powiem wam, że dzisiejszy dzień był lekki, to was okłamię.
Było to najcięższe 35 kilometrów w moim życiu. Cóż.. Bóg doświadcza..

O 19.10 udało nam się dojść do Opatówka. Przez cały dzień prosiliśmy Pana, aby ksiądz nas przyjął, bo ja dalej bym nie doszła.
Skończyła się Msza, poszliśmy do zakrystii. Ksiądz powiedział, że coś załatwi, zaprosił nas na kolację.
Super ludzie :D
Przyjechał do nas pan Marek, u którego nocujemy. On też był na Camino w zeszłym roku. Tak nas serdecznie przyjęli. Pani mówi do mnie "córcia" :D

Basia

Przeszliśmy już pół Polski :)


29.05

Ależ ciężko było dzisiaj wstać…
Spaliśmy 7 godzin. Szaleństwo.

Wyszliśmy dość wcześnie, bo o 6.30. Ogólnie droga była PROSTA. Dosłownie. Nie było żadnych zakrętów przez 30 km. Szliśmy śpiąc na stojąco.

Wreszcie zawitaliśmy do Szadka. Ksiądz z parafii załatwił nam nocleg u miłego państwa. To jest takie niesamowite.
Nasi gospodarze mieli dziś Mszę za zmarłą córkę i właśnie po tej Mszy ksiądz zapytał ich o nocleg dla nas. Pani wiedziała, że to nie przypadek, bo jak córka żyła, to zawsze przyjmowała pielgrzymów i dziś, gdy była za nią Msza to chciała, aby rodzice nas przyjęli.
Zostaliśmy tak bardzo nakarmieni i nawet ciasto było, bo pan ma dziś urodziny.

Jest super.

Spodziewamy się deszczu…

Basia i Adam.



30.05

Basia ma to coś w sobie. Jakiś dar przepowiadania. Po raz kolejny przepowiedziała nam nocleg. Duch Święty jest cały czas z nią. Od samego rana było gadanie, że będziemy nocować u sióstr bernardynek.
Oczywiście ojcowie nas nie przyjęli.. Czyli nocujemy u sióstr. Są świetne.

Kolejny dzień naszego pielgrzymowania zaczęliśmy Mszą Świętą o 7.
Po Mszy kierunek: Warta. Od samego rana pogoda nam nie sprzyjała. Było pochmurno i zimno.
Przez kolejnych kilka godzin szliśmy z nadzieją, że nie będzie padać, bo suszyliśmy ubrania na plecakach. Po trzech godzinach mieliśmy pierwszą przerwę pod wioskowym sklepem. Tam poznaliśmy fajnego pana z piwkiem, który dał nam wiele wspaniałych rad jak chociażby: gdy będziemy już w Hiszpanii i przepłyniemy Ocean Indyjski to dostaniemy się do Afryki. Dobra rada. Może skorzystamy…

Trasa przebiegła dość szybko, choć było sennie. Nikt do nas nie zagadał, mieliśmy odczucie, że ludzie się nas boją. Nawet jakaś babcia wystraszyła się mnie i szła z kamieniem w ręku, w razie jakby ją pielgrzym zaatakował.

Przed samą Wartą wstąpiliśmy na kawę i lody, bo mieliśmy ochotę.

Mieliśmy dzisiaj intencję za 3 osoby, więc Basia ma 3 nowe odciski, z czego jeden jej pękł pod koniec drogi i musieliśmy człapać. Na miejscu byliśmy ok. 17.20.
Jak napisałem u ojców nie było czego szukać, ale na szczęście z nieba nam spadł PAN HENIO. Świetny człowiek. Bardzo zabawny. Pomaga remontować kościół nie za pieniądza a za jedzenie. Chwalebna postawa. Pan Henio zaprowadził nas do sióstr. Przez domofon jedna powiedziała, żeby czekać w kościele. Ogólnie czekaliśmy ponad 1,5 godziny. Ładnie.
Po nabożeństwie majowym przyszła siostra i poszliśmy na kwatery. Zjedliśmy trochę i poszliśmy do sklepu po trochę spożywczego zaopatrzenia. Po powrocie pogadaliśmy z siostrami i pomogliśmy trochę w ogródku.

Teraz jest po 22 i odpoczywamy pijąc herbatkę. Wieczorny standard, gdy mamy trochę więcej wolnej przestrzeni na kwaterze i czajnik elektryczny :) 

Adam.

poniedziałek, 28 maja 2012

Już tylko 3200 km :D

Jesteśmy tylko tym, czym jesteśmy w oczach Boga i niczym więcej.
Św. Franciszek z Asyżu



Po porannej Mszy Świętej ksiądz proboszcz zaprosił nas na śniadanie, rozmawialiśmy o pielgrzymce, dostaliśmy odblaski. Coś czuję, że będziemy dużo chodzić po zapadnięciu zmroku :P

Po zrobieniu zdjęć udaliśmy się w stronę Łodzi.
Droga była nudna. Dużo aut.

Doszliśmy do wniosku, że pytamy o drogę tylko dlatego, żeby móc zadać drugie pytanie: „czy można skorzystać z ubikacji?” :D

Od znaku Łódź do centrum było 15 km – czyli wesoło :P

Dziś udało nam się pierwszy raz dotrzeć na nocleg do franciszkanów już o 15.30.

Zjedliśmy, wykąpaliśmy się, zrobiliśmy pranie. Kupiliśmy miliony słodyczy w Biedronce :D
Jesteśmy tak najedzeni, że nawet nasze marzenia o tym nie marzyły :D

Jutro będziemy mieć nocleg, niby na pewno, bo Bartek – z którym Basia była w ubiegłym roku na pielgrzymce do Santiago - dzwonił i ksiądz nas przyjmie.

Jesteśmy zmęczeni, ogarniamy się i dobranoc.

Basia, Adam

Uwielbiam Cię Jahwe :)

27.05



Dzisiejszy dzień miał być bardzo przyjemny, mieliśmy iść tylko 20 km. Rano nic nie wskazywało na to, że tak to się wszystko potoczy, że ostatecznie przejdziemy około 40 kilometrów…
Poszliśmy na 7 na Mszę. Ojciec podczas niej powiedział, że jesteśmy pielgrzymami i dokąd idziemy, potem było śniadanie. Ojciec dał nam koszulki i pieniądze.
O wyszliśmy – późno jak na nas.

Pogoda dziś była bardzo sprzyjająca. Z okazji święta poszliśmy na lody :D Pani w sklepie dała nam wodę, jak się dowiedziała, dokąd idziemy :D

Szliśmy tak sobie i marzyliśmy o rosole. I po 10 minutach jakaś pani zaprosiła nas na herbatę i dała nam rosół :D ależ to było :D

Do celu – czyli Jeżowa – zostało nam ponoć tylko 8 kilometrów, więc radośnie szliśmy. Jednak czułam, że będziemy musieli iść jeszcze 16 kilometrów więcej do Brzezin..

Doszliśmy do Białynina i chcieliśmy tam odpocząć. Poszliśmy do księdza a on nawet nie otworzył drzwi, tylko krzyczał: „Czego chcecie?!”.

No i się zaczęło…

Jak doszliśmy do Jeżowa, babcie powiedziały, że księża na pewno nas przyjmą. Tak….
Proboszcz zaprosił nas do jakiegoś baraku. Smród, brud, bez ubikacji, wody, pełen gratów, pajęczyn, kurzu. Nawet nie mieliśmy gdzie położyć naszych plecaków.  My naprawdę nie mamy wymagań, ale czuliśmy się jak śmieci.
Po 5 minutach już nas tam nie było.

Kupiliśmy coś do jedzenia i poszliśmy dalej.

Była już 18 a przed nami 16 km. A i tak nie było pewne, czy dostaniemy nocleg. Ojcowie franciszkanie odmówili nam jak dzwoniliśmy, siostry bernardynki też.

Ostatkiem sił udało nam się dotrzeć. To była straszna sytuacja. Była 21 a my bez noclegu…
Młode małżeństwo, które spotkaliśmy powiedziało, żeby iść do ostatniego kościoła. Kolejne 2 km…

Stwierdziliśmy, że jak nas ksiądz nie przyjmie to będziemy spać do kościołem… Jednak pani nam z nieba spadła i zadzwoniła do księdza!

Zostaliśmy uratowani!

Ksiądz nas przyjął, wpuścił na salkę, dał jedzenie.. i mogliśmy wykonać akrobacje nad umywalką, żeby się umyć :D

Przeszliśmy dziś około 40 km.. Padamy… Chwała Panu, że się udało!
Jest super, tylko kolana trochę bolą.

Basia i Adam

PS. Do naszych mam, którym o 19 napisaliśmy, że mamy nocleg: Przepraszamy za to, kochamy Was bardzo. Nie martwcie się o nas za bardzo, nasi Aniołowie Stróżowie nas chronią :D

niedziela, 27 maja 2012

26.05

Wiara czyni cuda :)


Po miłym pobycie u pani Basi wyruszyliśmy w dalsza drogę. Było u niej tak fantastycznie :D
Szliśmy do Rawy Mazowieckiej.

Tak bardzo ucieszyliśmy się, kiedy weszliśmy do województwa łódzkiego. mazowieckie było straszne, nikt nas nie przyjął, psy szczekały. Pomijając niektóre wyjątkowo miłe osoby, ludzie byli nie mili.

Tuż za znakiem województwa spytaliśmy panią o krótszą drogę.
Pani na początku pomyślała, że jesteśmy Świadkami Jehowy, jednak kiedy zobaczyła że mamy kije, to zmieniła zdanie :P  
A jak się dowiedziała, gdzie idziemy to zaprosiła nas na picie i rogaliki.
To było mega, bo jakieś 5 minut wcześniej myśleliśmy o jakiś ciastkach albo cieście :D Ludzie są tacy sympatyczni.

Kiedy dochodziliśmy do Rawy zobaczyliśmy jakiś Dom Kultury. Poszliśmy więc spytać o ubikacje. Panie zaprosiły nas, zrobiły herbatę i pyszne kanapki, ależ to było :D
Poopowiadaliśmy o pielgrzymce i oczywiście daliśmy kalendarzyki z Niepokalanowa :D
Od rana modliliśmy się, aby spotkać kogoś 5km przed celem, kto nas poczęstuje herbatą, bo ostatnie kilometrów jest najcięższe :D I znowu otrzymaliśmy, Bóg jest wielki! :D

Siedząc tak na postoju przy drodze, stwierdziliśmy, ze wszyscy się patrzą na nas jakby pielgrzymów do Hiszpanii nie widzieli :P

Z pełnym entuzjazmem doszliśmy :D
Udaliśmy się do małego kościoła, weszliśmy do zakrystii spytać o nocleg do klasztoru ojców pasjonistów. Ojciec powiedział, ze nie ma żadnego problemu.
Nawet nie pytał o szczegóły. Mieliśmy czekać, bo był ślub. Oczywiście my też na niego poszliśmy :D Takie obdartusy :P … Dziewczyny grały na gitarach i śpiewały, wiec my też, bo mama Ali napisała mi smsa, że mam dzisiaj śpiewać :D
Po ślubie ojciec zaprowadził nas do klasztoru, dał nam pokoje, znaczy salony, nawet fortepian jest :D Podbił pieczątki i zaprowadził na kolacje.
Ojcowie są mega :D Nie spodziewaliśmy się, że zostaniemy tak przyjęci :D
Jest godzina 21:41 i jesteśmy zdziwieni, że tak szybko udało nam się wyszykować do spania .

Ogólnie, to piszemy ta notkę na telefonie do Ali, tylko zna nasz pielgrzymi język, wy niestety byście nic nie zrozumieliOpis: http://static.ak.fbcdn.net/images/blank.gif:P
np. "Chyba dziwnie wyglądają, że się wszyscy patrzy" – co znaczy: „Chyba dziwnie wyglądamy, bo się wszyscy na nas patrzą”.  Nasz język polski jest piękny :D
A i chciałam dziś zadzwonić rano do Ludki, ale stwierdziłam, ze jest w szkole haha 
Tracimy rachubę czasu :D jest mega mega mega!

Basia

PS. Już niebawem będziemy przekraczać granicę i noclegi w domach pielgrzyma będą w kosmos drogie. Chcemy spać w domach pielgrzyma co drugi dzień, dlatego potrzebny jest nam namiot. Niestety nasz trzyosobowy namiot waży ponad 3 kg, co jest dla nas za dużym obciążeniem. Czy może ktoś z was ma możliwość pożyczyć nam trzyosobowy lżejszy od naszego namiot?
Jeśli tak, to prosimy o kontakt z Alą: aliicja@onet.pl
Będziemy bardzo wdzięczni :)