niedziela, 20 maja 2012

I kolejny dzień za nami


Pielgrzymka to trud wędrówki, wypływający z ducha wiary jako świadectwo Kościoła pielgrzymującego.

Pobudka o 5. Z drobnym opóźnieniem ruszamy dalej.

Jeszcze łudzimy się nadzieją, że znajdziemy dziś jakiś otwarty sklep. Dzięki Bogu pani Sylwia dała nam kanapki.

Adamowi włączył się syndrom św. Franciszka. Po drodze wołał wszystkie psy, koty, krowy, konie i inne stworzenia i doigrał się :P Przez blisko 10 kilometrów mieliśmy „miłego” towarzysza drogi. Psa Józefa. Niby miło iść z psem, ale Józef nie był zbyt rozgarniętym zwierzątkiem. 4 razy prawie spowodował wypadek, wchodząc nagle pod szybko jadące samochody. Przez cały czas musieliśmy powtarzać: To nie jest nasz pies!
Józefa pozbyliśmy się podstępem. Gdy przechodziliśmy obok jednego z podwórek, Józef wszedł tam a Adam w tym momencie zamknął furtkę. Od teraz mogliśmy bez obawy o życie nasze i psa kroczyć dalej.

Ogólnie pielgrzym czyta tak jak chce. Z „paki” robi się „plecak” a z miejscowości Strzakły wyszły nam „Sandały”.

W Sandałach spotkało nas wiele małych cudów. Ledwo żywi, niemal nie mający wody, usiedliśmy obok zamkniętej kaplicy. Po chwili podszedł do nas pan i zapytał, czy jesteśmy turystami. My z dumą odpowiedzieliśmy mu, że nie, że my jesteśmy PIELGRZYMAMI i że idziemy do Santiago de Compostela. Pan dał nam wodę, co w ten upał było nieocenione. Okazało się, że pan ma klucze do kaplicy, którą nam otworzył. Weszliśmy na krótką modlitwę i zaśpiewaliśmy dziesiątkę różańca w intencji, w której dziś szliśmy. Do kościoła weszła pani, która, jak zobaczyliśmy po chwili, była zapłakana. To była żona pana kościelnego. Zostaliśmy przez nią zaproszeni do domu, co totalnie nas zaskoczyło. Dostaliśmy herbatę, kawę i ciastka, na które mieliśmy ochotę od samego rana. Spędziliśmy tam trochę za dużo czasu, ale było to piękne spotkanie.
Musimy w tym miejscu napisać o naszym panu Mańku. Pan Maniek K. to mega ziom. CAŁY czas rymował. Naprawdę cały. Na każde nasze pytanie odpowiadał krótkim wierszem. Strasznie się uśmialiśmy.

Bardzo się spieszyliśmy, bo chcieliśmy być jak najwcześniej w Łukowie u Moniki.

Skończyło nam się jedzenie, a WSZYSTKIE sklepy były zamknięte. Niby oczywiste – niedziela, ale jakoś nam to wczoraj, gdy mogliśmy zrobić zakupy, nie przyszło do głowy.

I tu czas na kolejny cud. Koleżanka Basi – Patrycja uratowała nam życie. Gdyby nie ona pewnie nie doszlibyśmy na czas, na Mszę na miejsce. Kanapki i 7days nigdy nie smakowały dobrze a Tymbark został przez nas wypity na raz.

Pełni energii popędziliśmy do kościoła.

Cudowna homilia. Jakby ksiądz wiedział, że jesteśmy pielgrzymami :D

Pieczątki do zeszytu i lecimy do Moniki.

A teraz uwaga, uwaga o tym jak Camino zmienia ludzi: Ala, która od niemal 8 lat nie jadła mięsa, dziś ze względu na pielgrzymkę zjadła trochę kotleta. Bądźcie dumni!

U Moniki totalnie się objedliśmy przepysznym jedzeniem. Mi prawie brzuch pęka. Było pyyyyyyysznie.

No i smutny akcent dzisiejszego dnia: Ala musi na pewien czas opuścić Basię i Adama. Basia płacze, Ala płacze a Adam płacze, bo go nogi bolą :P
Ale nie bójcie się, Ala wróci ;)

Mamy miliardy odcisków, jesteśmy totalnie zajechani, ALE NIESAMOWICIE SZCZĘŚLIWI!!

Basia, Ala, Adam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz