sobota, 30 czerwca 2012

Droga


25.06.

Ze względu na krótki odcinek, który nas dziś czekał byliśmy pełni entuzjazmu. O 6.30 byliśmy na szlaku, bardzo dobrze nam się szło, było chłodno. Przez 25 km odpoczywaliśmy tylko jeden raz, mieliśmy mało jedzenia, zero słodyczy - aż dziwne :D

O 12 doszliśmy do Erfurtu. Przyczepił się do nas jakiś dziwny pan, który mówił w każdym i żadnym języku jednocześnie. Schowaliśmy się za krzakami a potem w sklepie, ale jesteśmy :D cieszyliśmy się, że tak szybko będziemy dziś na noclegu, ale nasza radość szybko minęła. W klasztorze augustynów zlikwidowali albergę, teraz w mieście jest jedynie hotel, jedyne 18 euro za osobę chcieli, super! W hostelu - 12 euro. Nie poszliśmy. Wysłali nas do urszulanek, niestety pokój zajęty. Przyszła pani, która mówiła po polsku, poleciła albo schronisko, albo Katolickie Stowarzyszenie Studentów. Poszliśmy do tego drugiego. Dziewczyna odesłała nas do informacji. Totalnie zmęczeni, chyba wzruszyliśmy pana, dzwonił do 10 osób aż się udało. I nocujemy w tym budynku studentów. Byliśmy prawie jak Józef z Maryją - od drzwi do drzwi..

Byliśmy na Mszy Świętej, pozwiedzaliśmy miasto i przeszliśmy się szlakiem, żeby rano wiedzieć, gdzie iść. Wieczorem był kurs tańca, więc sobie pooglądaliśmy jak ładnie tańczą. Już o 22 spaliśmy.


26.06.

Nasze wczorajsze chodzenie szlakiem na nic się nie przydało. Wędrówkę rozpoczęliśmy od zgubienia się. Straciliśmy godzinę i bez sensu przeszliśmy 5 km. Cudowny poranek. Że też musieli jakiś drugi szlak wymyślić. Kiedy trafiliśmy na nasz szlak zaczęło być strasznie zimno! Normalnie jesień. Niektóre odcinki były powalające, np. 5 km totalnie prostej drogi. Alberga miała być na początku miasta, ale była jednak na końcu. W sumie dobrze, bo jutro będzie bliżej. Jesteśmy w Gotha.


27.06.

Dzisiejszy dzień był mega ciężki. Było strasznie pod górę. Do tego 36 km. Spaliśmy w jakimś hostelu a zarazem domu starców. Fajnie.


28.06.

O 6.15 wyszliśmy i na dzień dobry przed nami była ogromna góra. Basia nastawiła się na 26 km, Adam na 36, a jak się później okazało były 42 km. Niesamowicie ciężkie 42 km. Ciągle pod górę.. I te 11 kilogramowe plecaki.. Na szczęście droga prowadziła przez las, więc był cień. Zabrakło nam wody, był skwar, więc się później odwodniliśmy. Basia narzeka, że nie ma jak głowy umyć, mamy mini umywalkę i lodowatą wodę, czad! Dostaliśmy dyplomik za przejście tego szlaku, jutro zaczyna się nowy, kupiliśmy mapy. Na szczęście pastor przyjął nas bez problemu, bo inaczej musielibyśmy iść do hotelu. Nadal nie możemy się przyzwyczaić do biegających po plebanii dzieci :D jesteśmy zmęczeni na maksa!

Basia i Adam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz