14.06. (czwartek)
Jesteśmy w Bautzen. Dosłownie cudem
dostaliśmy się do albergi. Niemiec, który mówił po rusku zaprowadził Adam, a
mnie jakaś pani. Kurcze, z nieba nam spadli. To jest piękne, że oni sami do nas
podchodzą i pytają jak pomóc.
Dzisiejszy dzień był bardzo długi,
zrobiliśmy ok. 35 km.
Na dzień dobry była ogromna ulewa. Okazało
się, że nikt nie liczył ile zjedliśmy, więc Adam stwierdził, że gdyby to
wiedział, to by się najadł jak "dziki pielgrzym".
Po drodze spotkaliśmy dwie pani, które też
pielgrzymują, fajnie się z nimi rozmawia, takie 3 w 1: niemiecki, polski,
angielski.
Adama dziś wykazał się znajomością języka
niemieckiego, mówiąc do pani: dzień dobry. Mega się zdziwiła :D
Jesteśmy padnięci, dobranoc.
Basia
15.06 (piątek)
Nawet nie macie pojęcia jak ciężko było dziś wstać. Na szczęście wizja tylko 18 km nam pomogła. Musieliśmy odpocząć po wczorajszym.
Pierwszy przystanek
zrobiliśmy sobie przy domu pogrzebowym na cmentarzu.Przyszli jacyś państwo i
pani zaczęła coś mówić po niemiecku na co Adam jej odpowiedział: my nie
rozumiemy po polsku haha
Droga minęła bardzo szybko,
już o 13 byliśmy w alberdze. Nie było nikogo, wszystko otwarte, jedzenie, picie, wszystko dla pielgrzymów. Nie wiedzieliśmy co robić, bo nie umiemy
niemieckiego. Napisaliśmy kartkę do pani Moniki, właścicielki, która mówi po
polsku, że jesteśmy na górze:D
Przyszły także nasze znajome
Gabi i Rita, starsze panie. Są takie mega. Uwielbiamy z nimi rozmawiać po
polsku-niemiecku-angielsku :D Dostaliśmy od nich medaliki i my daliśmy nasze z
Niepokalanowa. Rita opowiadała o Asyżu i o tym, że jest
ewangelizatorką. O 19 byliśmy na Mszy, jak cudownie! Aż lepiej
człowiekowi, bo już 2 dni nie było naszych kościołów. Msza była w języku
serbołużyckim, także ciekawie.
Jak wróciliśmy, to była już
pani Monika i jeszcze jedna pielgrzymowiczka (sic). Robiły wspólną kolację.
Ci ludzie są tacy wspaniali!
Siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy, hit Basi: our stóp hurts :D
Próbowaliśmy wrzucić zdjęcia,
jednak niemiecki laptop i wolny internet nam to uniemożliwiły. Może kiedyś się
uda więcej. Dzień czaderski!
Basia i Adam
Dziś rekordowo długo jedliśmy
śniadanie, bo ponad godzinę. Pani Monika jest cudowna, nie mogliśmy się
rozstać. Od samego rana działo się niesamowite rzeczy. Podszedł do nas pan,
który mówił po serbsku i niemiecku, a my po rosyjsku i polsku. Oczywiście się
dogadaliśmy :D Zaprowadził nas do siebie, dostaliśmy wodę i 5 €
:D
Po kolejnych 5 km wstąpiliśmy do naszego kościoła, akurat był ślub.
Odpoczęliśmy koło kościoła i przyszedł ksiądz, troszkę mówił po polsku.
Zaprosił nas na obiad. Mega! Tak się najedliśmy, że ledwo mogliśmy dalej iść. A
przed nami było jeszcze 20 km.
Kupiliśmy sobie po litrze coli, żeby plecaki nie były zbyt lekkie. Ha, w
Polsce takiej nie ma :D
O 19 dotarliśmy do albergi. Był tam chłopak, który zadzwonił do jakiegoś
pana. On przyjechał i nas stamtąd wyprowadził, więc bardzo się
zdziwiliśmy. Zaprowadził nas do kościoła, złapał za ręcę i zaczął coś śpiewać
przed ołtarzem. Przeżyliśmy szok. Potem pan pojechał rowerem i kazał nam iść przez
5 minut prosto. Doszliśmy do chatki, takiej z 1826 roku! Mieszkamy w niej –
taki powrót do przeszłości :P Nie ma prądu, wody, wszystko jak w pierwszej
połowie XIX wieku :D
Dostaliśmy kolację. Uwaga – wydarzenie dnia – Basia spróbowała
wina :D
Był też u nas pan, który odnowił ten dom i opowiedział nam
jego historię. Oczywiście była z nim pani Alicja – Polka, która nam wszystko
tłumaczyła. Niesamowita kobieta. Przywiozła nam picie, bo zapomnieliśmy, że
jutro niedziela. Dała nam też swoje ostatnie pieniądze, kurcze, cudowna jest!
Teraz siedzimy przy świeczkach, ogarniamy się do spania.
Jutro 15 lub 30 kilometrów, zależy jak nogi. Na razie bolą… Jest burza.
A główne hasło dnia to: Ala przywiezie :D Ej tęsknimy za
Tobą!
I takie małe podsumowanie, zdanie, które jest napisane na
suficie: nie ten, kto dużo ma jest bogaty, tylko ten kto mało potrzebuje.
Basia i Adam
Ps. Dziękujemy za doładowania :D
17.06. (niedziela)
To niesamowite, przyszliśmy bez niczego, a wyszliśmy ze
wszystkim!
Rano było chłodno, więc się dobrze szło. Po 15 kilometrach
stwierdziliśmy, że pójdziemy jeszcze 17 do Grosenhain. Droga biegła przez lasy
i pola, przyjemnie. Tylko przez ostatnie kilometry było gorąco.
Do albergi doszliśmy po 17. Właściciele to starsze
małżeństwo. Dobrze, że jest tu jeden pielgrzym, który tłumaczył nam na
angielski.
Wszystkie sklepy dziś zamknięte, więc niestety musieliśmy
iść na pizzę..
Niestety nie byliśmy na Mszy i jak na razie nie będziemy.
Wyszliśmy z „katolickiej wyspy” Serbołużyczan
i nie ma katolickich kościołów.
Basia i Adam
Miesiąc już za wami:):):):) Otaczam modlitwą:):):)
OdpowiedzUsuńjesteście meeeegggaaaaa!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńCodziennie pielgrzymuję z wami,wspieram modlitwą i ofiaruję cierpienie. Mocno przytulam do serca i Sercu Jezusa powierzam.
OdpowiedzUsuń