poniedziałek, 18 czerwca 2012

Idziemy, idziemy



14.06. (czwartek)

Jesteśmy w Bautzen. Dosłownie cudem dostaliśmy się do albergi. Niemiec, który mówił po rusku zaprowadził Adam, a mnie jakaś pani. Kurcze, z nieba nam spadli. To jest piękne, że oni sami do nas podchodzą i  pytają jak pomóc.

Dzisiejszy dzień był bardzo długi, zrobiliśmy ok. 35 km. 
Na dzień dobry była ogromna ulewa. Okazało się, że nikt nie liczył ile zjedliśmy, więc Adam stwierdził, że gdyby to wiedział, to by się najadł jak "dziki pielgrzym".

Po drodze spotkaliśmy dwie pani, które też pielgrzymują, fajnie się z nimi rozmawia, takie 3 w 1: niemiecki, polski, angielski.
Adama dziś wykazał się znajomością języka niemieckiego, mówiąc do pani: dzień dobry. Mega się zdziwiła :D

Jesteśmy padnięci, dobranoc.

Basia



15.06 (piątek)


Nawet nie macie pojęcia jak ciężko było dziś wstać. Na szczęście wizja tylko 18 km nam pomogła. Musieliśmy odpocząć po wczorajszym.

Pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie przy domu pogrzebowym na cmentarzu.Przyszli jacyś państwo i pani zaczęła coś mówić po niemiecku na co Adam jej odpowiedział: my nie rozumiemy po polsku haha 

Droga minęła bardzo szybko, już o 13 byliśmy w alberdze. Nie było nikogo, wszystko otwarte, jedzenie, picie, wszystko dla pielgrzymów. Nie wiedzieliśmy co robić, bo nie umiemy niemieckiego. Napisaliśmy kartkę do pani Moniki, właścicielki, która mówi po polsku, że jesteśmy na górze:D 

Przyszły także nasze znajome Gabi i Rita, starsze panie. Są takie mega. Uwielbiamy z nimi rozmawiać po polsku-niemiecku-angielsku :D Dostaliśmy od nich medaliki i my daliśmy nasze z Niepokalanowa. Rita opowiadała o Asyżu i o tym, że jest ewangelizatorką. O 19 byliśmy na Mszy, jak cudownie! Aż lepiej człowiekowi, bo już 2 dni nie było naszych kościołów. Msza była w języku serbołużyckim, także ciekawie. 

Jak wróciliśmy, to była już pani Monika i jeszcze jedna pielgrzymowiczka (sic). Robiły wspólną kolację.
Ci ludzie są tacy wspaniali! Siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy, hit Basi: our stóp hurts :D

Próbowaliśmy wrzucić zdjęcia, jednak niemiecki laptop i wolny internet nam to uniemożliwiły. Może kiedyś się uda więcej. Dzień czaderski!

Basia i Adam



16.06 (sobota)


Dziś rekordowo długo jedliśmy śniadanie, bo ponad godzinę. Pani Monika jest cudowna, nie mogliśmy się rozstać. Od samego rana działo się niesamowite rzeczy. Podszedł do nas pan, który mówił po serbsku i niemiecku, a my po rosyjsku i polsku. Oczywiście się dogadaliśmy :D Zaprowadził nas do siebie, dostaliśmy wodę i 5 € :D
Po kolejnych 5 km wstąpiliśmy do naszego kościoła, akurat był ślub. Odpoczęliśmy koło kościoła i przyszedł ksiądz, troszkę mówił po polsku. Zaprosił nas na obiad. Mega! Tak się najedliśmy, że ledwo mogliśmy dalej iść. A przed nami było jeszcze 20 km.

Kupiliśmy sobie po litrze coli, żeby plecaki nie były zbyt lekkie. Ha, w Polsce takiej nie ma :D

O 19 dotarliśmy do albergi. Był tam chłopak, który zadzwonił do jakiegoś pana. On przyjechał i nas stamtąd wyprowadził, więc bardzo się zdziwiliśmy. Zaprowadził nas do kościoła, złapał za ręcę i zaczął coś śpiewać przed ołtarzem. Przeżyliśmy szok. Potem pan pojechał rowerem i kazał nam iść przez 5 minut prosto. Doszliśmy do chatki, takiej z 1826 roku! Mieszkamy w niej – taki powrót do przeszłości :P Nie ma prądu, wody, wszystko jak w pierwszej połowie XIX wieku :D

Dostaliśmy kolację. Uwaga – wydarzenie dnia – Basia spróbowała wina :D

Był też u nas pan, który odnowił ten dom i opowiedział nam jego historię. Oczywiście była z nim pani Alicja – Polka, która nam wszystko tłumaczyła. Niesamowita kobieta. Przywiozła nam picie, bo zapomnieliśmy, że jutro niedziela. Dała nam też swoje ostatnie pieniądze, kurcze, cudowna jest!

Teraz siedzimy przy świeczkach, ogarniamy się do spania. Jutro 15 lub 30 kilometrów, zależy jak nogi. Na razie bolą… Jest burza.

A główne hasło dnia to: Ala przywiezie :D Ej tęsknimy za Tobą!

I takie małe podsumowanie, zdanie, które jest napisane na suficie: nie ten, kto dużo ma jest bogaty, tylko ten kto mało potrzebuje.

Basia i Adam

Ps. Dziękujemy za doładowania :D



17.06. (niedziela)

To niesamowite, przyszliśmy bez niczego, a wyszliśmy ze wszystkim!

Rano było chłodno, więc się dobrze szło. Po 15 kilometrach stwierdziliśmy, że pójdziemy jeszcze 17 do Grosenhain. Droga biegła przez lasy i pola, przyjemnie. Tylko przez ostatnie kilometry było gorąco.

Do albergi doszliśmy po 17. Właściciele to starsze małżeństwo. Dobrze, że jest tu jeden pielgrzym, który tłumaczył nam na angielski.

Wszystkie sklepy dziś zamknięte, więc niestety musieliśmy iść na pizzę..

Niestety nie byliśmy na Mszy i jak na razie nie będziemy. Wyszliśmy z „katolickiej wyspy”  Serbołużyczan i nie ma katolickich kościołów.

Basia i Adam

3 komentarze:

  1. Miesiąc już za wami:):):):) Otaczam modlitwą:):):)

    OdpowiedzUsuń
  2. jesteście meeeegggaaaaa!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Codziennie pielgrzymuję z wami,wspieram modlitwą i ofiaruję cierpienie. Mocno przytulam do serca i Sercu Jezusa powierzam.

    OdpowiedzUsuń