poniedziałek, 23 lipca 2012

Monotonia?

W ciągu tych kilku dni sporo się wydarzyło, choć tak naprawdę to wpadamy w swoistą monotonię pielgrzymowania. Życie pielgrzyma wygląda codziennie tak samo: wstaję, szykuję się do wyjścia, jem śniadanie, ruszam i idę, idę, idę. Tak naprawdę nie do końca wiem, gdzie będę spać i ile mam do przejścia, ale idę. W drodze modlę się na różańcu. Gdy znaleziemy już nocleg (a są przy tym czasem problemy, o czym potem) jem, piorę, pakuję się na jutro, odmawiam nieszpory i idę spać. Tak codziennie. To mało i dużo, ale uwielbiam to.
W sobotę, 21 lipca, byliśmy pewni, że nie zejdziemy ze szlaku, ale go zgubiliśmy i musieliśmy iść 10 km asfaltową drogą. Nie wiem, jak to się stało - nagle skończyły się oznaczenia - muszle. W najbliższej informacji turystycznej nikt nie mówił po angielsku. Pani, która tam pracowała, bardzo chciała nam pomóc. Udało jej się załatwić nam nocleg, ale było to bardzo dziwne miejsce. Ostatecznie o 6.10 w niedzielę już nas tam nie było.
W niedzielę, 22 lipca od od rana rozmawiałam z Basią, że cudownie byłoby, gdyby udało nam się być na Mszy. Tutaj to jest tak trudne, że masakra. Szans na Mszę w tygodniu nie ma. Nawet w niedzielę Msza jest tylko raz dziennie. Pod kościołem w Varzy byliśmy o 10.10 i okazało się, że zdążyliśmy, bo Msza będzie o 10.30! Ależ to była radość. Cudownie! Po Mszy kilka osób podeszło do nas porozmawiać. W dalszą drogę wyruszyliśmy dopiero o 13.
Oczywiście nie mieliśmy pojęcia, w której miejscowości mamy nocować, bo okazało się, że mapa szlaku jakubowego, którą kupiliśmy, jest za mało dokładna. Ale przynajmniej byliśmy na szlaku. Szliśmy strasznie długo, praktycznie bez żadnej przerwy. Dla mnie to był najcięższy moment jak do tej pory. Chyba nigdy nie czułam takiego bólu w nogach. Bolało mnie każde ścięgno, każdy staw, nawet te w palcach u nóg. Ciężko w ogóle to opisać. Niemal płakałam z bólu ale szłam. Bardziej siłą woli niż nogami. Chwała Panu, że w końcu doszliśmy. Nawet nie wiem ile kilometrów przeszliśmy, chyba ze 150 ;) Było już późno a we wsi nikt nie wiedział kto ma klucz do albergi. Dobrze, że w końcu znaleźliśmy panią, która nam otworzyła. Jak tylko weszliśmy do albergi - padłam. Tak totalnie, że nie byłam w stanie się ruszyć. Na szczęście rano dłużej pospaliśmy. Wyszliśmy dopiero po 9.
Dziś był upał. Dobrze, że przez część dnia szliśmy lasem i był cień. Nocujemy w miejscowości La-Charite-sur-Loire. Mają tu specjalne mieszkanie dla pielgrzymów. Pozwiedzaliśmy trochę, zrobiliśmy zakupy, ugotowaliśmy spagetti. Próbowaliśmy zgrać zdjęcia z aparatu, ale w informacji turystycznej mają prastary komputer i się nie dało. Dobrze byłoby je zgrać, bo nam się miejsce na kartach kończy. Późno już, a ja jeszcze pralnia nie zrobiłam. Adam na mnie krzyczy, żebym kończyła pisanie, bo znowu pójdę spać o 25 ;) Zatem kończę. Dobrej nocy. Pamiętajcie o nas w modlitwie. Ala

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz