poniedziałek, 30 lipca 2012

Zmęczeni, głodni, źli i zdesperowani czyli uroki francuskiej prowincji

Sobota (28 lipca) jak to sobota, minęła dość typowo. Na tyle zwyczajnie, że nie chce nam się jej opisywać. Nasz dramat rozpoczął się w niedzielę, ale nic go nie zapowiadało. Wstaliśmy o 8. Bardzo się wyspaliśmy. Tego nam było trzeba! Państwo, którzy otworzyli nam w sobotę albergę, powiedzieli, że Msza jest o 10. Nie była to idealna godzina, bo wtedy wyszlibyśmy o 11.30, ale przed nami tego dnia było tylko 20 km więc zdecydowaliśmy się poczekać. Jak się okazało Msza była, ale tydzień temu, a następna za miesiąc. Super. Nie było już szans na Mszę tego dnia. Byliśmy strasznie zawiedzeni. No ale trudno, już nic nie mogliśmy zrobić. Do przejścia było tylko 20 kom, wręcz spacerowy dystans. Ale zdążyliśmy się i zgubić i zmęczyć. Gdy doszliśmy do Argenton nie mieliśmy pojęcia, gdzie będziemy spać, a informacja turystyczna była otwarta tylko do 12. Podobnie jak sklep. Smutne, biorąc pod uwagę, to, że nie mieliśmy już w ogóle jedzenia a byliśmy już strasznie głodni. Poszliśmy do kościoła. W zakrystii było jakieś starsze małżeństwo. Zapytałam, czy wiedzą coś o noclegach dla pielgrzymów. Powiedzieli, że nie. Fantastycznie. Potem powiedzieli, że o 18 przyjedzie ksiądz, żeby zamknąć kościół i może on coś będzie wiedział. Nie było wyjścia. Musieliśmy czekać. Leżeliśmy pod tym kościołem ze 2 godziny.W międzyczasie znaleźliśmy otwartą piekarnię, więc kupiliśmy sobie bułki. Przed 19 stwierdziliśmy, że nie ma sensu dłużej czekać i poszliśmy spać do hotelu.
Dziś, 30 lipca, niestety też nie udało nam się wcześnie wyjść, bo sklep był otwarty od 8.30 a informacja turystyczna od 9. Zrobiliśmy zakupy i poszliśmy po mapy, bo nasze kończą się jutro. Pani nic nie wiedziała, nie miała pojęcia, gdzie jest szlak Jakuba. Masakra. Nie wiedzieliśmy jak wyjść z tego głupiego miasta. Było 10 ulic na krzyż, a my błądziliśmy tam przez jakieś 1,5 godziny. Zanim wyszliśmy z miasta, już byliśmy zmęczeni, źli i głodni. Cały ten dzień to jakiś koszmar. Przeszliśmy może jakieś 15 km, bo okazało się, że jak pójdziemy dalej, to nie będziemy mieli gdzie spać. Nieźle będzie jutro, bo w alberdze zażyczyli sobie 28 euro od osoby. Nie możemy tam pójść, bo nie mamy tyle pieniędzy. A kolejne miejsce dla pielgrzymów jest za 43 km. Będzie fajnie. Dziś śpimy w miejscowości, w której nie ma nic. Nie ma sklepu. Jest jedna droga restauracja. Ogólnie wiocha, jak nie wiem co. Jesteśmy głodni, a został nam tylko kawałek bagietki, kaszka Bobovita Basi i paskudne ziemniaki w proszku. Ogólnie to masakra. Jesteśmy zdesperowani. Wszyscy pielgrzymi poszli jeść, a nas nie stać. Do Hiszpanii daleko. Noclegi drogie. Cały czas się gubimy a czasu coraz mniej

4 komentarze:

  1. Biedaki ... :(
    Mam nadzieję, że jednak dojdziecie na czas.
    Łączę się z Wami w modlitwie.

    Siostra Basi - Karolina.

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie dobrze, już tyle przeszliście:):):):)Dacie radę:):):):)Pozdrawiam Justyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochani trzymajcie się ...
    mama Alicja

    OdpowiedzUsuń
  4. Serdecznie pozdrowienia z Dublina.

    OdpowiedzUsuń